niedziela, 31 sierpnia 2014

Rozdział drugi. "Kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób."

Maryse zebrała resztkę wazy z podłogi, którą z wściekłości rozbiła Isabelle. Jace ominął sprzątającą matkę dziewczyny i wszedł po schodach do pokoju brunetki.
Kiedy uchylił drzwi, dostał butem w oko.
- Jakie to uczucie dostać butem w oko? –  usłyszał głos swojej dziewczyny, która poczuła się lepiej, kiedy komuś przywaliła.
Blondyn podniósł but z ziemi i rzucił nim jej w twarz.
- Właśnie takie –  uśmiechnął się ironicznie, podchodząc do niej i wyjmując stelę z kieszeni. Pod brwią pojawił się już spory ślad. Przytknął stelę do jej czoła i narysował iratze. Po chwili siniak zniknął. - Damon Salvatore. Co on robi w twoim pokoju? - Jace spojrzał na plakat wiszący na suficie.
- Wisi. I to Ian Somerhalder –  poprawiła go.
- Powiesiłaś nad łóżkiem swoją kolejną zdobycz?
- Daj spokój, Jace –  odwróciła wzrok. Jej oczy były napuchnięte przez płacz. Nie chciała, żeby chłopak widział ją w takim stanie, ale to normalne, że wyglądała tak, jak wyglądała. W końcu jej najlepszy przyjaciel zginął.
Gdy miała zamiar wygonić blondyna z pokoju, ten przyciągnął ją do siebie i objął ramieniem. Dziewczyna położyła głowę na jego barku i siedzieli tak w ciszy.
- Jace, chcę się zemścić. Przecież tak nie powinno być, oni nie mieli prawa.
- Zemsta jest dobra, jeśli mścisz się miłości.
- To nic osobistego. Pomożesz mi czy nie?! - prychnęła, wstając z łóżka.
- Tak –  odpowiedział po chwili. Wiedział, że to nie jest rozwiązanie, że z tamtymi nie można pogrywać, że lepiej byłoby oddać sprawę w ręce Clave, ale chęć spotkania Clary jeszcze raz była silniejsza od niego. Ale czy była tego warta? W końcu jest córką Valentine'a, ale było w niej coś innego, może nie jest taka jak ojciec i brat? Może da się ją uratować. Chłopak wiedział, że się łudzi, ale i tak chciał spotkać ją jeszcze raz, jeszcze raz móc się z nią podroczyć. Jeszcze o żadnej dziewczynie nie myślał tyle czasu, nawet o swojej. Musiał ją zobaczyć. Wstał i podszedł do Isabelle, przez chwilę patrzył jej w oczy, a później po raz kolejny objął, myśląc o tamtej Rudej.

~*~

- To jak, powiesz mi, skąd się znacie? –  Clary spojrzała wyczekująco na Sebastiana. Rodzeństwo siedziało nad stawem pełnym kaczek po porannych treningach. Rudowłosa bawiła się bransoletkami na swoich nadgarstkach, natomiast jej brat, rzucał kamieniami w taflę wody. Oboje patrzyli w zupełnie inne strony.
- Nie znam go –  poprawił ją. - On zna mnie.
- Dlaczego on jest Nocnym Łowcą? Dlaczego jest ich więcej, skoro mówiliście coś innego? Dlaczego mnie okłamałeś? Dlaczego mam wrażenie, że postępujemy źle? - dziewczyna czuła się oszukana przez swoją rodzinę.
- Są pytania, na które nie chcemy uzyskać odpowiedzi, bo to zmieni całe nasze wyobrażenie o świecie.
- Jeżeli nie uzyskam tych odpowiedzi teraz, od ciebie, pójdę do naszego ojca.
- Czy ty nie rozumiesz? Każde pytanie rodzi następne. Każda odpowiedź - również. Stąd wniosek, że coraz szybciej zmierzamy do wielkiego zwątpienia. Czasami lepiej tkwić w niewiedzy.
Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści.
- Świetnie –  warknęła. - Dzięki za pomoc.
Wstała z głazu i ruszyła w kierunku domu, kiedy poczuła zaciskające się palce na swoim nadgarstku.
- Nie zachowuj się jak dziecko.
Odeszła, nie odpowiadając.

~*~

Stawił się punktualnie na umówione miejsce spotkania. Nie spodziewał się czegoś odbiegającego od normy; domy na obrzeżach miasta, pokoje w hotelach. Tym razem trafił do przestronnego mieszkania w środku Nowego Jorku. Mimo swoich rozmiarów wyglądało na zaniedbane; farba ze ścian została starta, pod nogami przebiegł mu jakiś szczur, a w powietrzu unosił się zapach stęchlizny.
Gdy otworzył pierwsze lepsze drzwi, został wciągnięty do środka. Poczuł zimne palce zaciskające się wokół jego nadgarstka i szybkie spojrzenie drugiej osoby. Po chwili ich usta złączyły się w pocałunku pełnym pragnienia, tęsknoty i pożądania.
- Informacje – zażądał towarzysz, stanowczo odsuwając go od siebie. Chłopak westchnął zirytowany, wziął kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić, ale zaczął opowiadać. Źle się czuł, zdradzając sekrety swojej rodziny, ale są rzeczy ważniejsze niż jego samopoczucie. Mógł przestać się z nim spotykać, to prawda, ale nie chciał. Czuł się przy nim inaczej jak jeszcze nigdy dotąd przy żadnej innej osobie. Przez kilka godzin mógł nie udawać, kim jest, tylko żeby zadowolić uprzedzonych rodziców.
Z końcem opowieści poczuł znajomy dotyk warg na swojej szyi. Odchylił lekko głowę, dając mu do niej lepszy dostęp. Kiedy znowu poczuł wzrok świdrujący jego oczy, usłyszał słowa, które w równiej mierze uwielbiał i nienawidził.
- Kocham cię.
Nigdy nie odpowiedział.

~*~

Udał się w stronę pokoi gościnnych, przytrzymując gazę przy krwawiącym policzku. Spodziewał się, że ojciec będzie na niego zły, ale nie sądził, że mu się oberwie. Przecież Clary prędzej czy później musiała się dowiedzieć, każdy sposób był dobry. Wciśnie jej jakieś kłamstwo o złych Nefilim i po sprawie.
- Magnus? – zapytał głośno, naciskając klamkę u drzwi, które oczywiście były zamknięte. – Otwieraj, nie mam całego dnia! – zirytował się, myśląc, czy wyważenie drzwi byłoby rozsądne, bo przecież nie miał pojęcia, czy nie zostały zamknięte za pomocą magii.
Nie zdążył podjąć jednak żadnej decyzji, bo w przejściu stanął czarownik. Jak zwykle wyglądał ekstrawagancko; zielona koszula w czarne prążki gryzła się z jaskrawożółtym krawatem, a szara apaszka oraz spodnie sprawiały, że zestaw sprawiał wrażenie co najmniej dziwnego, ale Sebastian, który nigdy nie przywiązywał większej uwagi do ubrań, zignorował to.
- Muszę się dostać do Alicante – od razu przeszedł do rzeczy – stwórz Bramę.
Szczerze nie rozumiał relacji, jaka łączyła go z Magnusem. Czarownik jest przyjacielem jego ojca, będącym zazwyczaj na każde jego zawołanie. To śmieszne, patrząc na to, jak Valentine bardzo gardzi Podziemnym. Mimo tego Sebastian nauczył się, że może przychodzić do niego z każdą troską, ale starał się tego nie wykorzystywać, chcąc mieć go na nagłe przypadki, takie jak w tej chwili. Musiał wykonać rozkaz ojca, wolał nawet nie myśleć, jak skończyłaby się dla niego kolejna porażka.
Magnus dotknął jego policzka, a krwawienie nagle ustało. Chociaż powinien podziękować, oczywiście tego nie zrobił, obrzucając go zimnym, wyczekującym spojrzeniem.
- Bramy w Alicante są wykrywalne przez Clave – pokręcił głową.
- Niespecjalnie wiem, dlaczego ma mnie to obchodzić. Potrzebuję się dostać do Alicante, już – założył ręce na piersi.
- Daj mi rękę – Sebastian spojrzał na niego spod przymrużonych powiek.
- Wydaje mi się, że dżentelmeni wyginęli już dawno temu, a ja nie wyglądam na średniowieczną królową.
- Nie – przyznał – królowe w średniowieczu nie zachowywały się jak samolubne i przekonane o swojej wyższości nastolatki.
- Oczywiście, jestem jedyny w swoim rodzaju – prychnął, ale uniósł dłoń.
Magnus ujął ją tak delikatnie, że Sebastian ledwo czuł, że go dotyka. Nie słyszał słów czarownika, ale, jak zwykle, próbował czytać z ruchu jego warg. Czasem wychwytywał pojedyncze wyrazy, ale ze względu na słabą znajomość języków używanych przez Dzieci Lilith, nigdy nie udało mu się poznać chociaż jednego zaklęcia.
Blondyn zacisnął oczy, czując nieprzyjemne zawroty głowy. Nienawidził takiego sposobu podróży, a gdy jego stopy gładko dotknęły gruntu, wziął głęboki oddech. Znaleźli się na obrzeżach miasta.
- Mam na ciebie poczekać czy sam wrócisz? – głos Bane’a przywrócił go do rzeczywistości.
- Chodź ze mną – machnął na niego ręką.
Nie pamiętał, kiedy był tu po raz ostatni, ale musiało być to całkiem dawno. Mimo to doskonale pamiętał drogę, a jej przejście nie zajęło mu więcej niż piętnaście minut. Teraz zaczynał się problem.
Stanęli pod domem Penhallowów. Sebastian nie miał pojęcia, jak wygląda jego cel, ale postanowił właśnie wypróbować swoje doskonałe zdolności aktorskie, gdy jakaś dziewczyna nagle wyszła z domu i pobiegła ku bramie. Sebastian wzrokiem pokazał Magnusowi, że ma się schować.
- Aline Penhallow? – zapytał, będąc prawie pewien, że ma rację. Raczej nie zwracał uwagi na wygląd płci przeciwnej, ale dziewczyna na pewno podchodziła pod kategorię tych ładniejszych. Szkoda tylko, że będzie musiał ją zabić.
Oczywiście wcale nie było mu przykro.
- Tak – uśmiechnęła się. – Szukasz kogoś?
- Ciebie – odparł, usiłując nie wyglądać na znudzonego. – Rada cię wzywa. Potrzebują twoich zeznań.
- A, tak, ta sprawa z Instytutem, zapomniałam… dzięki. Idziesz ze mną? – skinął głową, zastanawiając się, o jaki Instytut może chodzić.
Gard znajdowało się w centrum Alicante, ale Sebastian nie chciał ryzykować przypadkowego nakrycia. Gdy zauważył jakąś wąską uliczkę, popchnął Aline w jej stronę. Upadła na ziemię, a gdy spróbowała się podnieść, pochylił się nad nią, opierając dłonie na jej ramionach i przyszpilając jej nogi kolanami.
- Jeżeli nie będziesz się ruszać, obiecuję, że nie będzie bolało – szepnął jej do ucha, rozkoszując się strachem płynącym od dziewczyny.
- Puść mnie! – wrzasnęła, szarpiąc się. Walnął ją pięścią w zęby z taką siłą, że kilka z nich wypadło. Zakrztusiła się własną krwią, a ponieważ leżała na plecach, mogła za chwilę się udusić. Sebastian doszedł do wniosku, że taka nudna i mało efektowna śmierć nie ma sensu, więc zawołał Magnusa.
- Podpal ją – powiedział z uśmiechem, widząc przerażenie malujące się na twarzy dziewczyny.
W chwili, w której poczuł swąd palonych ubrań, wstał z ziemi. Aline z trudem podniosła się do pozycji stojącej, ale Sebastian kopnął ją w brzuch tak, że nie miała już siły wstać. Z zadowoleniem obserwował wijącą się w agonii dziewczynę, stwierdzając, że zdecydowanie zbyt rzadko ma okazję wykorzystać swoje umiejętności w praktyce.
Zapach spalonego ciała był przyjemnym zapachem, przynajmniej dla niego.
- Nie wierzę – usłyszał jakiś głos za sobą. Znał ten głos.
- Jace Herondale – prychnął – już zaczyna ci brakować mojego towarzystwa?
- Zabiłeś córkę Konsula. Już jesteś martwy – stwierdził, podchodząc do niego.
Sebastian był szybszy; w jednej sekundzie dopadł chłopaka i przyszpilił go do muru. Zaśmiał się w duchu; Nocni Łowcy są tacy słabi. Nawet jego siostra byłaby w stanie powalić blondyna w jednej chwili.
- Jeżeli nikt się o tym nie dowie, to nie, prawda? – przekrzywił głowę, patrząc na niego pod kątem.
- Podaj mi choć jeden powód, dla którego miałbym cię nie zabić tu i teraz – wysyczał.
- Pomyślmy. Pewnie dlatego, że jeżeli tylko spróbujesz mnie zaatakować, to obiecuję ci, że będziesz umierał długo i boleśnie – w jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia, jakby sama myśl o długotrwałych torturach sprawiała mu radość. – Chcę, żebyś złożył przysięgę Anioła.
Jace prychnął.
- Nie rozumiemy się. Zmuszę cię, żebyś ją złożył, i wykorzystam każdą z dostępnych mi metod – chłopak wykorzystał chwilę nieuwagi Sebastiana i nadepnął mu na nogę, ale on tylko chwycił jego rękę i szybkim ruchem złamał mu palec wskazujący. Jego twarz skrzywiła się z bólu, ale nie krzyknął. To go nie zadowoliło, ale jednocześnie mu zaimponowało. Z wewnętrznej strony kurtki wyjął mały nożyk i wbił mu go w udo. Wiedział, gdzie ciąć, żeby nie uszkodzić ważniejszych organów wewnętrznych. Kiedy srebro zniknęło pod jego skórą, rękojeścią obrócił nóż o kilka centymetrów, po czym gwałtownie go wyszarpnął.
Upadł na kolana.
- To jak będzie? – zapytał, klękając koło niego. Jace dyszał ciężko, jego krew utworzyła niewielki strumień, który oddzielał go od Sebastiana. – Słuchaj, nie zależy mi na twoim życiu, a zgrywanie bohatera niewiele ci pomoże. Albo cię zabiję, albo przysięgniesz, że nikomu nie powiesz, że zabiłem tę dziewczynę, to proste, wybieraj.
Jace mruknął coś pod nosem, za co oberwał mu się mocny policzek.
- To tak nie działa, skarbie – prychnął. – Powiedz, że przysięgasz na Anioła, że nikomu nie powiesz lub nie przekażesz w żaden inny sposób, co dzisiaj widziałeś.
Nie słuchał go. Odwrócił głowę w jakimś innym kierunku. Sebastian również się tam spojrzał. Rozpoznał chłopaka, z którym Jace był zeszłej nocy w Pandemonium. Stał przerażony, patrząc to na Jace’a i Sebastiana, to na Magnusa. Sebastian właśnie myślał, jak zmusić go do złożenia przysięgi, kiedy czarownik podszedł do niego i zaczął się z nim o coś wykłócać, jednocześnie trzymając go za ramię. Cóż, jeden problem z głowy.
- Czekam, Jace – westchnął znudzony. Na początku to było zabawne, teraz mógłby już zrobić to, co mu każe.
Wymamrotał słowa przysięgi.

wtorek, 5 sierpnia 2014

Rozdział pierwszy. "Mawiają, że zanim rozpoczniesz wojnę, lepiej wiedz, o co walczysz."


- Wstawaj siostrzyczko! - Clary usłyszała te słowa dokładnie w tym momencie, gdy popchnął ją, żeby spadła z łóżka. 

Dziewczyna podniosła się z podłogi, strzepując z siebie niewidzialne pyłki kurzu i spoglądając na niego spod łba. 
Sebastian wziął ją w objęcia, szepcząc ironicznie do ucha "wszystkiego najgorszego". Uwolniła się z jego uścisku i walnęła go w ramię, zauważając, że z jego rąk coś wypadło. Schyliła się, żeby zabrać rzecz z podłogi. Rozerwała ozdobny papier i zerknęła na okładkę książki.

- "Tysiąc sposobów, żeby zabić Podziemnego?" Serio? - Miała ochotę się roześmiać, ale pozwoliła sobie tylko na uśmiech. 

- Valentine powiedział, że pozwala ci dziś po treningach wyjść tam, gdzie chcesz - odparł, nie zważając na jej poprzednie pytanie. 

- Wszędzie? - otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Nigdy nie była w świecie Przyziemnych, nigdy nie wychodziła z domu, nigdy nie spotkała żadnego rówieśnika.

- Nie musisz się tak cieszyć. Możesz wyjść tam, gdzie chcesz, ale tylko ze mną - dokończył zdanie. Clary zrzedła mina.

- Zawsze mnie kontrolujesz - westchnęła. - Chodźmy na śniadanie. 

Jadalnia wyglądała jak zwykle; kremowe ściany, szklany stół, wokół niego znajdowało się kilka krzeseł. Na ścianach były napisane różne motywatory. Wyszli na taras, gdzie gosposia Lou przygotowywała śniadanie. 
Przed Clary jak zwykle stały musli bananowo-czekoladowe w jogurcie. Sebastian pił kawę, przyglądając się siostrze.

- Co się tak gapisz? – zapytała z pełnymi ustami.

- Bo lubię – wzruszył ramionami, ale odwrócił wzrok.
Z kuchni dobiegł ich hałas.

- Co to ma znaczyć?! Widzisz ten pyłek kurzu, który ominęłaś?! Nie za to daję ci żyć! – Clary wiedziała, że i tak nie usłyszy odpowiedzi, bo Lou nie miała języka.
Ojciec trzasnął drzwiami i podszedł do swoich dzieci.
W milczeniu wstała i ruszyła za Valentine’m. Gdy dotarli nad jezioro, Clary zaczęła się przygotowywać do pierwszego etapu codziennego treningu, czyli dwudziestu kółek wokół jeziora.
Kiedy wystartowała, ojciec pociągnął ją do tyłu za ramię.

- Odpuszczam ci dzisiejszy trening – to mówiąc, poklepał ją po ramieniu.
Wchodząc do pokoju Sebastiana, rzuciła się na łóżko, kładąc ręce za głowę. Brat podniósł wzrok znad książki.

- Ojciec cię zabije – rzucił obojętnie – powinnaś być na treningu.

Clary się zaśmiała.

~*~

- Jace! – krzyknęła Izzy. – Pójdziesz ze mną wieczorem do Pandemonium?

Nie usłyszała odpowiedzi.

- Jace! – rzuciła głośniej. – Tak czy nie? – szturchnęła go w ramię, żeby skupił się na niej, a nie na grze.

Kiwnął głową, nadal nie odrywając wzroku od ekranu.

- Alec, idziesz z nami? – wrzasnął przyjacielowi do ucha.

- Tak! – odkrzyknął. Isabelle przewróciła oczami i wyszła, trzaskając drzwiami.

- Czy ty z nią to tak na serio? – zatrzymał grę, spoglądając na blondyna.

- No chyba cię bździ – prychnął, a wyraz twarzy Aleka się zmienił. O ile wcześniej był spokojny, teraz  mogło się dostrzec irytację.

- Oszukujesz ją – To nie było pytanie.

- Nie wiem, co czuję – skończył temat, ponownie uruchamiając grę.

~*~

Izzy poszła na spotkanie z Simonem do parku. Simon był jej najlepszym przyjacielem od czasu przemiany w Chodzącego za Dnia.
Gdy znalazła się na miejscu, usiadła na ławce w cieniu wielkiego dębu. Denerwowały ją małe dzieci, które bujały się na huśtawkach, zjeżdżały na zjeżdżalniach i kręciły się na karuzelach.

- Cześć – rzucił chłopak na przywitanie.

- Cześć – odparła.

Powiedziała mu o swoich problemach z Jace’m.

~*~

Gdy weszli do Pandemonium, Isabelle próbowała wyciągnąć Jace’a na parkiet. Zbył ją kilkoma słowami, siadając obok Aleka przy barze. Znudzona dziewczyna usiadła obok niego, zamawiając jabłkowe martini. Po godzinie obok niej znajdowała się całkiem pokaźna ilość pustych szklanek. 

- Idziesz tańczyć? – kiedy ponownie zwróciła się do Jace’a, jej oddech pachniał alkoholem. Chłopak pokręcił przecząco głową, a rozzłoszona Izzy odeszła, szukając lepszego partnera do tańca.

~*~

Clary spojrzała na budynek, do którego zaprowadził ją Sebastian. Był nieduży, ale wokół niego tłoczyło się wielu ludzi. Była zdziwiona, zafascynowana i przerażona jednocześnie. Każdy człowiek był inny, miał własną osobowość, własny styl i sposób bycia. Chciała znaleźć się w tym tłumie, móc poznać jak najwięcej osób; być może już nigdy nie znajdzie się wśród tylu Przyziemnych.
Kiedy weszli do klubu Pandemonium, podeszła do nich wysoka dziewczyna o ciemnych włosach. Chwyciła Sebastiana za rękę i próbowała wyciągnąć go w stronę parkietu. Clary zdziwiła się, kiedy jej brat zgodził się na namowy dziewczyny.
Niepewnie ruszyła w stronę baru, próbując ominąć pijanych nastolatków. Usiadła na jednym z wysokich krzeseł barowych. Człowiek za ladą podszedł do niej.

- Coś podać? – zapytał, próbując przekrzyczeć hałas. Zmarszczyła brwi, patrząc na barmana.

- Poproszę colę – odpowiedziała, nie patrząc na niego. Po chwili wrócił z szklanką napoju. Uśmiechnęła się, bardziej do siebie niż do niego.

- Ej, Ruda – jakiś blondyn o złocistych oczach wrzasnął jej do ucha – coś się stało?

- Żadna Ruda – warknęła. – Clary, jeśli już.

- Ej, Clary, coś ci się stało? – przewrócił oczami, poprawiając się.

- Nie – zaprzeczyła, kręcąc głową.

- To podaj mi orzeszki – dziewczyna zmroziła go wzrokiem, ale on uniósł kąciki ust ku górze – Żartowałem, tak?

- Fajnie. To twój chłopak? – wskazała głową w ciemnych włosach, siedzącego obok nich.

- Tak – potwierdził. Wzdrygnęła się. – No żartowałem! To mój par… przyjaciel – poprawił się szybko. Clary pomyślała, że chciał powiedzieć „partner”.
Gdy chciała odpowiedzieć, wpadła na nich grupka tańczących ludzi. Z kieszeni czarnej, skórzanej kurtki chłopaka wypadł przedmiot, który dziewczyna rozpoznała. 
Stela.

- Co to jest? – spytała, próbując nie wpaść w panikę. Ojciec mówił, że nie ma na świecie wielu Nocnych Łowców, a tych, których przeżyli wojnę, poznała.

Nie przypominała sobie chłopaka o tlenionych blond włosach i złocistych oczach.

- Długopis – skłamał, chowając przedmiot z powrotem do kieszeni.

Nie miała czasu na głębsze zastanowienie się nad tym, bo w tej samej chwili podszedł do nich Sebastian z dziewczyną, która zaprosiła go do tańca.
Chłopak, którego Clary wzięła za partnera blondyna, chwycił dziewczynę za nadgarstek i odciągnął na bok.

- Mogłabyś nie przystawiać się do pierwszego lepszego napotkanego chłopaka? – wrzasnął do siostry.

- Mógłbyś nie przystawiać się do pierwszej lepszej napotkanej dziewczyny? – odburknęła.

Wziął ją za rękę i pociągnął ku wyjściu.

- Musimy załatwić dzisiaj jeszcze jedną rzecz – poinformował ją.

- Jaką? – zapytała, chociaż nie była pewna, czy chce znać odpowiedź.

- Potrzebna nam krew wampira – mówiąc „nam” miał oczywiście na myśli ojca. 
Clary nauczyła się nie kwestionować tego, o co prosi ją ojciec i brat, dlatego bez sprzeciwu poszła za nim. 

- Gdzie znajdziemy wampira? 

Skinął głową w kierunku opuszczonego budynku z napisem "Hotel Dumont". Kiedy podeszli bliżej zauważyła, że ktoś zamalował literę N, zastępując ją R. Hotel śmierci. 
Mieli szczęście, ponieważ po kilku minutach przez drzwi wyszedł wampir. Sebastian podał jej seraficki nóż. Wyszeptała imię anioła i nałożyła kaptur na głowę. Poczuła, jak brat rysuje jej na ręce runy bezdźwięczności i precyzji. Zbliżyła się bezszelestnie do Podziemnego, ciesząc się, że wreszcie może wykorzystać kilkanaście lat treningów. Wbiła ostrze w plecy ofiary, przebijając jego serce. 
Sebastian wyjął nóż z martwego ciała wampira, wyciągnął probówkę z kieszeni, przyłożył ostrze do szkła i czekał, aż krew spłynie do naczynia. 
Zza rogu wybiegł ten sam blondyn o złocistych oczach, którego widziała w Pandemonium. Za nim pojawili się ten sam chłopak, który siedział obok blondyna. Clary wtedy wzięła ich za parę, ale szybko zmieniła zdanie. 
Trzymał pod ramię dziewczynę, która tańczyła z jej bratem. Wyglądała na pijaną, ale kiedy zobaczyła zabitego wampira, podbiegła do niego.
- Simon! – krzyknęła, klękając obok niego.
W rękach przyjaciół dziewczyny nagle znalazły się dwa ostre, anielskie miecze. Sebastian złapał Clary za rękę i pociągnął ją z daleka od nieżyjącego. Pobiegli w kierunku Bramy, którą otworzył dla nich Magnus, czarownik, z którym zadaje się jej ojciec.
Znajdowali się kilka kroków od przejścia, kiedy poczuła, że ktoś łapie ją za nadgarstek i zsuwa z jej głowy kaptur. Obrócił ją twarzą do siebie.
Był to blondyn, który otworzył usta ze zdziwienia, kiedy ją zobaczył.
- To ty.
- Clary – poprawiła go.
- Jace.
Gapili się chwilę na siebie, gdy podszedł Sebastian.
- To ty! – powtórzył się.
- Sebastian – poprawił go.
- A ja Jace, tak – machnął ręką. – Wiem, kim jesteś. Sebastian Morgernstern. Wiem, kim jest twój ojciec i co planuje. Możesz zostawić Rudą w spokoju?
- Ta Ruda to moja siostra – prychnął.
Jace otępiał. Spojrzał na Clary, która odwróciła wzrok. Pociągnęła brata w kierunku Bramy i wskoczyli w nią.

~*~

Eh, to witamy was na nowym blogu, tak? ^^
Cóż. Oczywiście jest to ff, na podstawie Darów Anioła. 
Ale to będzie zupełnie inna historia, chyba jeszcze nikt na taką nie wpadł ;z
I co jeszcze można dodać? ;x
Podoba mi się ten rozdział, Adzie chyba też, więc jest okay, bo to rzadkość, że nasze prace się nam podobają xD