piątek, 28 listopada 2014

Rozdział czwarty. "Don't let me go, hold me in your beating heart." Część I

W tym rozdziale pojawi się crossover - rodzaj kontynuacji, w której scalają się wątki przedstawione w dwóch różnych filmach/książkach/komiksach, gdzie występują bohaterowie dwóch różnych filmów/książek/komiksów. 

CZĘŚĆ PIERWSZA



Leżąc na łóżku i bawiąc się złotym wisiorkiem od Jace’a Clary wspominała wczorajszy dzień. Wszystko było w porządku, dopóki nie pojawił się Magnus i nie nakrzyczał na dziewczynę. Następnie całą drogę się do niej nie odzywał, uważając, że zachowała się niezwykle nieodpowiedzialnie.
Kończąc swój poranny trening, Clary usiadła na werandzie, wzięła do ręki swoją ulubioną książkę i delektując się melisą, która działa na nią zaskakująco dobrze, zaczęła ją czytać. Chwilę później została zmuszona do przerwy w czytaniu, gdyż dosiadł się do niej jej starszy brat, Sebastian.
- Clary.
- Sebastian – naśladowała jego ton głosu, nie odrywając wzroku od książki. – Czego chcesz?
- Musisz coś dla mnie zrobić.
- Czyżby? – prychnęła i zaszczyciła go swoim spojrzeniem sponad książki. – A co ty takiego w ostatnim czasie zrobiłeś dla mnie? A, już pamiętam. Odpowiedź brzmi: nie.
Sebastian zacisnął pięści i zerwał się z fotela, wymachując dłońmi. Clary patrzyła na niego z zaciekawieniem. Kiedy już się uspokoił, oparł się o biały filar.
- Może melisy? – zaproponowała Clary, podnosząc filiżankę do góry. Blondyn obdarzył ją wściekłym spojrzeniem i jednym machnięciem wytrącił jej szklankę z dłoni, która rozbiła się, uderzając o podłogę.
- Jak widać nawet ona ci teraz nie pomoże – Clary wstała, zwinnie omijając stolik do kawy i uklękła przy szkle. – W czym mam niby pomóc? – Dziewczyna zaczęła zbierać odłamki filiżanki, a w tym czasie Sebastian zaczął tłumaczyć jej swój pomysł.
- Wkradniesz się do Instytutu Nowojorskiego. W bibliotece znajdują się dwa pierścienie faerie. Osoby, które je noszą mogą się komunikować za pomocą myśli. Przydatna rzecz.
- I twoim zdaniem jak mam to zrobić? – dziewczynie nie podobał się ten pomysł, przecież nie była żadnym włamywaczem.
- Dzisiaj wieczorem. Młodzi Lightwood’owie są w Alicante, w szkole. A ich rodzice mają spotkanie Rady, Instytut będzie pusty. To twoja jedyna szansa.
Rudowłosa poczuła kolejne ukłucie w sercu. Nie wiedziała nic o żadnej szkole, która znajduje się w Alicante. Może to szkoła dla młodych Nocnych Łowców, gdzie uczą wszelkich taktyk jak zabijać Podziemnych? Wtedy byłaby prawdopodobnie jednym z najlepszych uczniów. Pod tym względem wiedziała, że nie ma lepszego trenera od jej ojca. Ale może to taka w szkoła, w której znajdują się także takie przedmioty jak chemia, fizyka, historia i różne języki? Całe życie uczyła się w domu, więc nie wiedziała jakie to uczucie chodzić do szkoły, czy przejmować się niezapowiedzianym testem z matematyki, która była jej ulubionym przedmiotem. Matematyka jest logiczna, a jak się ją umie to jest przyjemna. Drugim jej ulubionym przedmiotem były języki, uwielbiała się ich uczyć. Niestety nie miała do tego aż takich predyspozycji jak Sebastian, ale i tak bardzo jej się podobały, szczególnie hiszpański i francuski.
- Cholera! – pisnęła, wstając i uginając się z bólu. Zacisnęła lewą dłoń w prawej.
- Podaj mi rękę – Sebastian wyciągnął z kieszeni Stele.
- Nie dotykaj mnie! Sama sobie poradzę! – odsunęła się od brata i weszła do domu. – Lou, pomożesz mi? – służąca kiwnęła głową i znikła za rogiem. Clary usiadła na czerwonej kanapie. Chwilę później Lou przybiegła z apteczką. Delikatnie wzięła rękę dziewczyny i pesetą wyciągała z niej kawałki szkła, przemyła ranę wodą utlenioną i zawinęła bandażem.
- Dziękuję. – Wyszeptała dziewczyna, wstając z sofy. Uśmiechnęła się do służącej, która odwzajemniła gest.
- Czemu nie pozwoliłaś narysować sobie Runy? – zapytał Sebastian, pojawiając się znikąd.

- Nie twoja sprawa. Zrobię to. Będziesz miał te swoje głupie pierścionki, ale nie zapominaj, że będziesz mi coś dłużny. Dopiero jak poznam całą prawdę, to je dostaniesz.

~*~

Isabelle z westchnieniem oparła się o ścianę w korytarzu Akademii.
Miała szczerą nadzieję, że jej brat nie wpadnie na nią w czasie zajęć. Nie miała ochoty z nim rozmawiać, czego on najwyraźniej nie rozumiał. Jej przerwa pomiędzy zajęciami właśnie się kończyła, była w połowie drogi do sali treningowej.
- Słuchaj uważnie, Alexandrze, bo powiem ci to tylko raz – przykleiła do twarzy sztuczny uśmiech i odwróciła się do brata. – Nie obchodzi mnie, co masz mi ciekawego do powiedzenia o Jasie. Zrozumiesz kiedyś, że nie obchodzi mnie, co myślisz o naszym związku?
- Ale… - urwał, nie wiedząc zbytnio, co odpowiedzieć. – Dobrze.
- Świetnie – uśmiechnęła się tryumfalnie – widziałeś gdzieś może Aline? Nie było jej dzisiaj na lekcjach, ale mamy razem tylko dwie pierwsze, może później się pojawiła.
Alec wyglądał na zmieszanego. Podrapał się po głowie, zastanawiając się nad odpowiedzią, od której wybawił go Jace. Blondyn objął Izzy w pasie i zerknął z ukosa na swojego parabatai.
- A może ty widziałeś Aline? – zaryzykowała dziewczyna, zwracając się do Jace’a.
Chłopak najpierw rzucił szybkie spojrzenie Alekowi, ale zaraz potem przeniósł je na grupkę rozchichotanych dziewczyn, których Isabelle nienawidziła. Puste, głupie lalki, które nie mają nic w głowach. Rozległ się dzwonek.
- Tak, widziałem ją, kiedy szła do Gard – musnął wargami jej policzek – leć na lekcje.
Tak też zrobiła. Kiedy weszła do szatni, usłyszała podniecone głosy dziewczyn. Plotka głosiła, jakoby w szkole pojawił się nowy chłopak („No co ty, Iz, jak mogłaś o nim nie słyszeć!” „Teraz już nie chodzisz z najprzystojniejszym facetem w szkole!”) Zignorowała szyderczy ton koleżanek z klasy, zmieniając swoje ubrania na strój treningowy.
Zaplotła włosy w prosty warkocz i wybiegła do sali, jednocześnie zaczynając się rozgrzewać. Po pięciu minutach przed drzwi wszedł nauczyciel, a w jego towarzystwie jakiś chłopak. Po piskach ze strony damskiej części publiczności domyśliła się, że o niego rozchodziła się cała ta afera.
Isabelle była zdecydowanie bardziej zainteresowana wykonaniem równych stu brzuszków niż prezentacją chłopaka, ale z tego, co udało jej się usłyszeć i wywnioskować po wyglądzie, jest to Mark Blackthorn, brat Helen Blackthorn, dziewczyny Aline Penhallow.
Izzy postanowiła przysłuchać się rozmowie dwóch dziewczyn, aby trochę zapoznać się z tematem.
- A wiesz – powiedziała niska brunetka do swojej koleżanki – słyszałam, że pojawił się tu, żeby odwiedzić Helen, bo jest przybita po stracie Aline.
Stracie? Coś tu nie grało.
- Tak, biedna Helen, na pewno jest przybita jej śmiercią…
Alec i Jace coś wiedzieli. Musi się tylko dowiedzieć, co.

~*~

Stefan Salvatore, 173 letni wampir, przemierzał zatłoczone uliczki Nowego Jorku w poszukiwaniu swojej najlepszej przyjaciółki – Caroline Forbes, która dokonała jednego z najgorszych, jego zdaniem, możliwych wyborów, a mianowicie zbratała się z wrogiem. Wampir ma krótkie brązowe włosy i zielone oczy. Jest wysoki, szczupły i przede wszystkim przystojny. Jednak każdy ma jakąś wadę, wampir często sprawia wrażenie poważnego, albo smutnego.
Wchodząc do Central Parku, Stefan poczuł wibracje na swoim prawym udzie. Wyciągnął telefon i spojrzał na jego ekran – numer nieznany.
- Halo? – Zapytał schrypniętym głosem, z powodu głodu, który zaczął odczuwać.
- A gdzie ty, do cholery, jesteś?! – wrzasnęła mu do ucha dziewczyna, z którą spędził wczorajszą noc.
- Skąd masz mój numer, Isabelle? – rozejrzał się dookoła i oparł o bramkę do wejścia na plac zabaw. Było już dość wcześnie, dlatego w parku roiło się od dzieci wraz z matkami. Stefan czuł ich słodką woń bezsilności. Chciał zatopić w nich swoje kły, ale jego silna wola zabraniała mu tego. Nie mógł, nie chciał stać się Rozpruwaczem, nigdy więcej. Ale nigdy nie mówi się nigdy.
- Jak spałeś to sobie wzięłam. Ale czy to ważne?! Ważne jest to, że wyszedłeś wcześnie rano. Zostawiłeś mnie samą w mieszkaniu! – w jej głosie wyraźnie było słychać pretensje. Stefan zaczął się zastanawiać czy jest normalna.
- Isabelle. To była jedna noc. Ty potrzebowałaś pocieszenia po swoim martwym chłopaku. Ja potrzebowałem chwili odprężenia. Jeżeli myślałaś, że będzie z tego coś więcej, to przykro mi. To była jedna noc. I więcej nie będzie…
- Jesteś dupkiem! – krzyknęła mu do słuchawki. Mimo obraźliwych słów, które właśnie padały na jego temat, wampir uśmiechnął się. Ostatnim razem te słowa wypłynęły z ust jego przyjaciółki, Caroline. Wiedział, że spieprzył sprawę. Dlatego chciał ją odzyskać. Była dla niego kimś więcej niż znajomą. A teraz ona nie chce go znać, na jego własne życzenie.
- Trzymaj się, Izzy. Cześć.
Rozłączył się, wspominając wczorajszą noc. Musiał przyznać, że Isabelle była przepiękną dziewczyną. Ale nie była dla niego. Zbyt niezależna, samowystarczalna i zbyt dziwna. Prosiła Stefana, żeby pożywiał się na niej, a następnie rysowała Iratze. Ta noc przypomniała Stefanowi, że jest cholernie głodny i musi znaleźć jakąś przekąskę.

- Tak, tak, wiem. Sebastian, dam sobie radę! – krzyknęła do telefonu, po czym się rozłączyła i wepchnęła go do kieszeni.
Z dnia na dzień jej starszy brat denerwował ją coraz bardziej. Pierw prosi ją o „małą” przysługę, a następnie krzyczy na nią, że nie poradzi sobie i wszystko tłumaczy milionowy raz. To skoro wie lepiej, czemu sam tego nie zrobi? Ach, tak. Bo mu się nie chce. Clary wiedziała jedno, nie pomoże mu więcej.
Rudowłosa stanęła naprzeciwko Instytutu, który zrobił na niej wielkie wrażenie. Zupełnie nie spodziewała się tak wielkiej budowli, jaką zastała. Nagle ogarnęła ją fala wątpliwości. Czy dobrze robi? Wiedziała, że źle. Ale nie obawiała się tego, obawiała się tego, kogo może tam spotkać. Jace’a. Jednocześnie nie chciała go widzieć, ale zarazem łudziła się, że zaraz go spotka. Nie wiedziała, co się z nią dzieje.
Westchnęła.
Weszła.
Biblioteka była kolistym pomieszczeniem. Wzdłuż ścian ciągnęły się pułki pełne książek, tak wysokie, że między niektórymi pułkami stały drabiny na kółkach. Podłoga z wypolerowanego drewna była zdobiona kawałkami szkła, marmuru i półszlachetnymi kamieniami. Na środku pomieszczenia stało ogromne dębowe biurko. Za którym znajdowały się gabloty, których Clary właśnie poszukiwała.
Dwa zwykłe pierścienie niczym specjalnym się niewyróżniające.

Clary weszła w głąb jednej z ciemniejszych uliczek Nowego Jorku, żeby mieć możliwość otworzenia Bramy przed wścibskimi spojrzeniami Przyziemnych. Wyciągając z kieszeni Stele, zahaczyła dłonią o ozdobny sztuczny kryształek przy kieszeniach spodni tak, że cały bandaż się rozpruł i z rany znów zaczęła płynąć krew.
- Cholera – przeklęła pod nosem, upuszczając Stele.
Uklękła, szukając przedmiotu. Dotykając w ciemności wszystkiego, co znajdowało się na ziemi Clary nie wyczuła nic przypominającego Steli, jedynie natrafiła na coś gumowego, miała jednak nadzieje, że nie był to zdechły szczur, dlatego wmówiła sobie, że była to zwykła gumowa kaczucha. Wstając z ziemi, dziewczyna przypomniała sobie, że w kurtce ma kamień Nocnych Łowców. Rozpaliła go i w tym samym momencie została rzucona na ścianę, kamień upał tuż pod jej nogi rozświetlając twarz napastnika. Jego oczy były zielone, a usta rozwarte ukazujące rząd białych zębów z dwoma kłami. Wampir. Jeszcze raz przeklęła w myślach, jak ona mogła go nie wyczuć?! Oczywiście nie wzięła ze sobą żadnych Serfickich Ostrzy ani kołków, to miała być prosta i krótka akcja.
- Nie krzycz i nie wyrywaj się. Zaraz zapomnisz o tym, co się stało – wampirów mówił z siłą perswazji, ale Clary jako Nocny Łowca nauczona była brać werbenę.
- Jestem na werbenie, idioto – prychnęła wywijając jego rękę do tyłu, uwalniając się przy tym. Wiedziała, że nie ucieknie, była szybka, ale nie na tyle, żeby prześcignąć wampira. Jedyne co mogło ją teraz uratować to kawałek drewna. Rozejrzała się dookoła i jedyne, co udało jej się dostrzec to kawałek metalowego pręta, podniosła go i wbiła w brzuch chłopaka, który próbował zrobić z niej przekąskę. Syknął z bólu i upadł na kolana. Clary przypatrywała się, jak wampir wyciąga pręt ze swojego brzucha.
- Odrażający widok – skomentowała Clary, podnosząc kolejny mniejszy pręt.
- Miałem cię nie zabijać, ale jednak to zrobię – wysapał, podnosząc się na nogi.
- Powodzenia – uśmiechnęła się, przerzucając pręt z ręki do ręki.
Szatyn ponownie przystąpił do ataku, ale tym razem w błyskawicznej prędkości złapał pręt i odrzucił go za siebie. Uśmiechnął się ironiczne i przyszpilił dziewczynę do ściany, wbijając w jej tętnice swoje kły.
Zdziwiła się, ponieważ to było nawet przyjemne doznanie, początkowo przebijanie skóry bolało, ale potem poczuła odrętwienie, robiła się śpiąca i… w tym momencie znowu była wolna. Przetarła oczy dłonią i zauważyła blondyna walczącego z wampirem. Kucnęła i włożyła głowę w kolana, żeby krew napłynęła jej do mózgu, kątem oka zauważyła swoją Stele leżącą w rogu. Pobiegła po nią i przy okazji podniosła z ziemi ten sam pręt, który wcześniej był w wampirze. Odwróciła się i wbiła go znowu w plecy chłopaka, który po raz kolejny upadł na kolana. Blondyn wziął drugi pręt i nadział go od drugiej strony. Krwiopijca syknął z bólu i upadł na plecy. Dziewczyna obeszła leżącego Podziemnego dookoła i stanęła obok Jace’a. Złote oczy Nocnego Łowcy ani razu nie zerknęły na Clary, przez co czuła się troszeczkę zawiedziona.
- Jak się nazywasz? – Sykną ze złością.
- Salvatore – odparł, plując krwią. – Stefan Salvatore.
- Bardzo dobrze się składa. Odpowiadając na twoje drugie pytanie, tak, zamierzam cię zabić. Jakieś ostatnie słowa przed twoją egzekucją? - Jace złapał go za koszulę i podciągnął do góry na kolana.
- Do ciebie? Żadnych. I tak prędzej czy później wrócę. Druga strona się rozpada, żadna śmierć nie jest pewna, więc śmiało. Zrób to. Och i pozdrów swoją przyjaciółkę, Isabelle, tak?
- Skąd ją znasz?! – warknął Jace.
- Powiedzmy, że spędziliśmy razem miłą noc. Ma twoje zdjęcie na biurku, wiesz? Opowiadała mi o tobie, jak ją traktujesz, jakby była powietrzem, a w końcu jesteście ze sobą, prawda? 
- Koniec – warkną i wbił Stefanowi rękę w pierś, wyciągając serce. Wampir upadł na ziemię, marszcząc się.
- Clary - zaczął Jace. – Jak się czujesz? Wszystko okay? – Jego złote oczy w końcu złączyły się z zielonym spojrzeniem dziewczyny.
- Świetnie! – warknęła, zaciskając w ręce Stele.
- Nie ma za co – prychnął.
- Sama sobie dobrze radziłam! Nie potrzebowałam pomocy. – Clary wzięła do ręki świecący kamień i zaczęła rysować Runy na ścianie.
- Jesteś dokładnie tak jak każda inna kobieta…
- Bo ty się znasz, racja.
- Clary, to nie…
W tym momencie rozbłysnęło niebieskie światło, na które Jace stanął w bezruchu. Przecież to niemożliwe. Nocny Łowca nie otwieram samodzielnie Bram, prawda? Prawda. A stojąca przed nim dziewczyna właśnie to zrobiła. Clary spojrzała jeszcze raz na niego i bez słowa wskoczyła. Jace przez sekundę stał w otępieniu, a w drugiej wskoczył za nią.

***
Przepraszamy, że tak późno! 
Rozdział został podzielony na dwie części, ponieważ, nie oszukujmy się, nie mamy czasu na pisanie, bo szkoła, oraz dlatego, że ostatnio trudno jest nam usiąść i cokolwiek napisać, nasza wena chyba się wypaliła oraz dlatego, że ten rozdział wyszedłby bardzo długi. 
Co mogę jeszcze dodać? Chciałyśmy dodawać rozdziały równo co dwa tygodnie, ale jak widzicie, nie najlepiej nam to wychodzi. Ale wiedzcie, że prędzej czy później pojawi się nowy. Mamy nadzieję dodać drugą część jeszcze przed świętami, ale nie obiecujemy, bo zbliża się zakończenie semestru, nie wiem jak u was, ale moja szkoła ma bardzo wcześnie, ugh.
Możecie być zaskoczeni tym rozdziałem, ponieważ pojawiają się bohaterowie z TVD, ale to była chwila. Obie nie miałyśmy pomysłu na kolejny rozdział, a Ada ostatnio przyłączyła się do grona fanów Pamiętników Wampirów(w końcu ją przekonałam!), więc czemu nie? 
W drugiej części pojawiają się inni bohaterowie TVD, na razie nie zdradzamy jacy :)
Napiszcie, co myślicie o takich rozdziałach. Możliwe, że więcej tego nie będzie, a możliwe też, że spotkamy tutaj jeszcze kogoś innego, co wy na to? :)

piątek, 17 października 2014

Rozdział trzeci. "Nikt nie widzi, nikt nie wie. Jesteśmy sekretem, który nie może wyjść na jaw."

            Gdy Alec i Jace wrócili z miasta do domu Jace’a, dochodziło południe.
Wchodząc po schodach prowadzących do pokoju blondyna natknęli się na Amatis; kobieta była żoną ojca Jace’a, ale mężczyzna rozstał się z nią przed trzynastoma laty, kiedy okazało się, że jej brat stał się likantropem. Ojciec Jace’a, Stephen Herodale, ożenił się ponownie z Celine Montclaire, biologiczną matką Jace’a. Stephen zginął w trakcie powstania, a Celine z żalu podcięła sobie żyły. Amatis mimo niemiłych wydarzeń przyjęła małego Jace’a pod swoją opiekę,  a chłopak zaczął traktować ją jak swoją matkę.
Kobieta zmarszczyła brwi na widok poobijanego Jace’a, ale w gruncie rzeczy była do tego przyzwyczajona. Zawsze próbował udowodnić, że jest najlepszy, często wdawał się w bójki. Kiedy poznał Aleka, zaczął się trochę hamować, Lightwood przeważnie dbał o to, żeby młodszy chłopak nie wracał do domu z kilkoma kolejnymi wrogami na koncie.
Amatis rzuciła mu jedynie ostrzegawcze spojrzenie, znowu dziękując Aniołowi za to, że znalazł sobie parabatai w Alexandrze, który w przeciwieństwie do niego był odpowiedzialny i rozsądny.
Przekroczyła próg kuchni, mając zamiar zająć się gotowaniem, ale z góry dobiegły ją niepokojące głosy.
- On ją zabił, Alec! Miałem tam stać i się gapić?! – wrzasnął Jace, najwyraźniej wściekły.
- To Magnus ją zabił! – Alec, idealista, musiał wyprowadzić przyjaciela z błędu. – Mogłeś nie wdawać się w walkę, skoro wiedziałeś, że ją przegrasz! – tym stwierdzeniem musiał go uciszyć, bo Amatis nie usłyszała już dalszego ciągu rozmowy.
Zabójstwo? W Alicante, w biały dzień? To raczej niemożliwe, ale przecież nie wyszliby bez zgody poza granice Szklanego Miasta. Co się stało?
Ciekawość zwyciężyła. Odłożyła nóż z powrotem na deskę do krojenia. Po cichu weszła z powrotem po schodach na górę i spoglądając przez szparę drzwi do środka pokoju Jace’a.
Wcześniej tego nie widziała, ale chłopak był porządnie zraniony w udo. Dzięki iratze rana powoli zaczynała się goić, ale cięcie było głębokie. Postanowiła zapytać go o to przy okazji.
 - On nie zabił Aline bez przyczyny – stwierdził markotnie Alec, a Amatis wstrzymała oddech. Córka Konsula zabita?
- Kim był ten czarownik i czemu znasz jego imię? – zapytał ostro Jace, jakby Alec unikał tego tematu już od dłuższego czasu.
- Usłyszałem! – nawet ona zauważyła, że kłamie. – O co ty mnie podejrzewasz? Ciekawość zabiła kota, wiesz.
-  A satysfakcja go wskrzesiła – odparował – zachowujesz się dziwnie.
- Ty też. Odwal się od mojej siostry.
Och, tak, najnowszy nabytek Jace’a; Isabelle Lightwood. Wątpiła, żeby cokolwiek dobrego wynikło z tego związku, ale nie próbowała kwestionować wyborów swojego adoptowanego syna.
 - Co ma Izzy do mojego zachowania? – prychnął.
 - Nie zależy ci na niej, nie w tej sposób. Widziałem, jak patrzyłeś wczoraj na siostrę tego całego Morgensterna.
- Nie, patrzyłem tak na ciebie, tylko akurat byłeś zajęty ślinieniem się na widok tego czarownika – warknął, poruszając ciężki temat. – Nie chciałem tego powiedzieć – zreflektował się po chwili.
- Wiem – wzruszył ramionami, całkiem nieźle udając, że go to nie obchodzi. W rzeczywistości Amatis wiedziała, że Alec od dawna ukrywa swoje uczucia do Jace’a przed samym zainteresowanym, który o dziwo zdawał się niczego zauważać. Może nie chciał widzieć.
- Kazał ci złożyć przysięgę? – spytał Alec, a choć nie uzyskał werbalnej odpowiedzi, wiedziała, że Jace skinął głową. – Pieprzony Morgenstern.
To nazwisko pojawiło się już drugi raz w tej rozmowie. Wszystko wraca do początku.

 ~*~

             - Rrr, świetnie. Czyli ty też nic mi nie powiesz? – Clary zatrzymała się przed gabinetem Magnusa, do którego czarodziej właśnie wszedł. Nie przepadała specjalnie za tym miejscem. Zawsze, gdy musiała przekroczyć jego próg, nie mogła spać po nocach. Ostatnim razem, kiedy odważyła się do niego wejść miała siedem lat. Zaplątała się w oberwane, wiszące na sznurku, ludzkie uszy. Niezbyt przyjemnie doznanie. – Magnus, no proszę!
Czarownik wyszedł z pomieszczenia ze starym, mocno zniszczonym, kajetem. W drugiej ręce trzymał szary ołówek, którym drapał się po brodzie, a następnie, jakby dostawał olśnienia, zapisywał coś w zeszycie. Dopiero po chwili przypomniał sobie o obecności dziewczyny jednakże jego wzrok cały czas tkwił w kartkach.
- Czasami nie chcemy znać odpowiedzi na niektóre pytania, to burzy nasze wyobrażenia na temat świata – wyburczał.
- Nie mów mi, co chcę wiedzieć, a czego nie, dobrze? Tylko odpowiedz.
Clary już wcześniej zauważyła, że z Magnusem dzieje się coś niedobrego. Cały czas przebywa w swoim gabinecie, a jak już z niego wyjdzie, to znika na kilka godzin. Jego kocie oczy straciły dotychczasowy blask, były smutne, jakby bez życia.
- Chcesz poznać odpowiedzi? Idź do swojego ojca. A teraz nie zawracaj mi głowy, muszę jechać do miasta, bo brakuje mi niezbędnych składników do eliksirów, więc z łaski swojej siedź cicho.
- Dobrze wiesz, że nie mogę iść z tym do oj… Nie. Do jakiego miasta ty chcesz jechać?! Chyba mi nie powiesz, że…
Magnus po raz pierwszy zaszczycił dziewczynę swoim spojrzeniem, otworzył szeroko usta, lecz nic z nich się nie wydobyło. Westchnął głęboki i z trzaskiem zamknął kajet.
- Przenajświętszy Brokacie – jęknął.
Clary zacisnęła pięści, kolejne kłamstwo. Już miała nawrzeszczeć na Magnusa, kiedy przyszedł jej do głowy nowy pomysł.
- Zrobimy tak. Ja nic nie wspomnę ojcu, o tym, że powiedziałeś mi o mieście, a w zamian to, zabierzesz mnie do niego. Teraz. Zaraz.
Powiedziała najłagodniej, jak tylko umiała, chociaż miała ochotę kogoś zabić. Widząc minę czarownika uśmiechnęła się triumfalnie.
- Clary! Nie mogę. Jeżeli twój ojciec się dowie, że ci o tym powiedziałem, albo co gorsza, że cię do niego zabrałem, spali mnie na stosie!
- Możliwe. Albo zabierze cały brokat, ale nie wiem, czy to dla ciebie byłaby lepsza opcja.
- Zdecydowanie nie.
- Nie przeżyjesz tego. No to jesteśmy umówieni? – czarodziej potwierdzająco pokiwał głową. – Za dwadzieścia minut będę gotowa.
- Dziesięć i ani minuty dłużej, bo pojadę sam.
- No okay, okay. Nie złość się tak, bo ci brokat z oczu odpadnie.

Clary jak burza, wparowała do swojego pokoju. Przebrała czarne dresy na jeansy tego samego koloru i zarzuciła skórzaną kurtkę na ciemny T-shirt. Rozplątała warkocz, a następnie przeczesała włosy szczotką. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze, stała przed nią dziewczyna podobna do niej, ale coś się w niej zmieniło. Tamta żywa w świecie, o którym nie miała pojęcia. Teraz już wie, że całe jej życie to jedno wielkie kłamstwo, teraz jedynie musi ułożyć układankę do końca. Ten, kto kłamie, nie uświadamia sobie, jakiego zadania się podejmuje. Aby podtrzymać to jedno kłamstwo, musi je zakryć następnymi, i tak w kółko.
Dziewczyna wsunęła stelę do kieszeni i wyszła z pokoju.

~*~

Sebastian rzucił zakrwawioną broń na stół w jadalni. Przeczesał ręką białe włosy, a krew, którą miał na palcach, przebarwiła niektóre pasma na szkarłatny kolor. Miał szczerą nadzieję, że jego siostrze nie przyjdzie nagle do głowy zejście na dół – wołał, żeby nie tego nie widziała.
Usiadł na stole, nie wiedząc, co powinien teraz zrobić. Iść do ojca? Zapomnieć o wszystkim? Nie czuł się winny – wręcz przeciwnie, wydarzenia sprzed kilku godzin były świetną rozrywką – ale powinien mieć w tej chwili ważniejsze rzeczy na głowie niż mordowanie córki Konsula. Kogo obchodzi Clave? Ich dni są policzone.
Jego wzrok przykuła „ozdoba” na parapecie. Stało tam sześć probówek, odpowiednio z krwią Nocnego Łowcy, wampira, wilkołaka, faerie, czarownika oraz Przyziemnego.
Brakowało tylko motywatorów na ścianach.
Nawet nie zauważył, kiedy Lou weszła do pomieszczenia i zaczęła sprzątać jego noże. Nie miał siły do tej kobiety, ale jak jej tak zależy na utrzymaniu czystości, to niech jej będzie.
W końcu udał się do gabinetu ojca. Nie lubił tam przebywać. Nie zgadzał się z przekonaniami ojca, chociaż nie otwarcie. Próba jawnego sprzeciwienia się Valentine’owi mogłaby się skończyć źle zarówno dla niego, jak i Clary. Ojciec dobrze wie, jaki wpływ ma na siostrę, że Sebastian umie przekonać ją do tego, do czego on nie potrafi.
Bawił się zaufaniem Clary jak gumową kaczką, dobrze o tym wiedział.
- Po co zaatakowałeś chłopaka Herondale’ów?! – przewrócił oczami. Nic nie można było utrzymać w tajemnicy.
- Powinienem pozwolić mu wygadać Clave, kto jest zabójcą tej suki czy dać się zabić? – przeważnie nie odzywał się tak do ojca. Wiedział, że później mu się za to dostanie, ale później.
- Język, Sebastianie – upomniał go, jakby to było w tej chwili najważniejsze. Opadł na fotel stojący naprzeciwko biurka, za którym siedział Valentine. – Ten chłopak nie jest normalny.
- Tak, też sądzę, że przydałby mu się psychiatryk – odpowiedział zgodnie z prawdą. Wściekłość na twarzy ojca śmieszyła go.
- Ma w sobie krew anioła – dodał, jakby coś to zmieniało.
- No co ty? – parsknął śmiechem – Faktycznie, to dość niesamowite, że Nocny Łowca ma w sobie krew anioła.
- Jest taki jak Clarissa, Sebastianie – te słowa zmyły uśmieszek z jego  twarzy. – W jego żyłach płynie krew Ithuriela. A on nie ma o tym pojęcia.

~*~

- Miasto Szkła – wyszeptała podekscytowana Clary.
Tuż za jeziorem Lyn. Za górami, znajdowało się miasto zdobione szklanymi wieżami. W czasie drogi Magnus wytłumaczył dziewczynie, do czego one służą. Mają na calu ochraniać miasto przed demonami.
- Alicante – poprawił ją czarownik. – Stolica Idrisu. Alicante oznaczało po arabsku „źródło światła”, chyba domyślasz się dlaczego. To tutaj mieszka większość Nocnych Łowców. Tutaj jest główna siedziba Clave. Do Clave należą wszyscy Nocni Łowcy, którzy ukończyli 18 lat. Niby członkowie Clave mają władzę w podejmowaniu decyzji dotyczących ich rasy, ale tak naprawdę ostateczną decyzje podejmuje Rada, Konsul i Inkwizytor. Spotykają się w Sali Anioła, widzisz? To tam – Magnus gestem wskazał na wysoki budynek w oddali. – Twój ojciec uważa, że Clave nie powinno więcej podejmować decyzji, a ja się z nim zgadzam. Jest przestarzałe.
Clary zapamiętywała każdy obraz, każde słowo, jak tylko mogła. Z jednej strony była wściekła, wiedząc, że to wszystko miała na wyciągnięcie ręki, ale z drugiej strony to nie był czas na złości.
Przechodzili przez kamieniczki i wąskie uliczki, dopóki nie dotarli na główny plac, na którym znajdował się targ.
- Kup sobie coś ładnego, ale nie oddalaj się daleko. A tym bardziej nie wolno ci z nikim rozmawiać, jasne? Nikt nie może się dowiedzieć, kim jesteś. Zrozumiano? – Clary pokiwała głową. Podeszła do pierwszego lepszego straganu, na którym była wystawiona biżuteria. Dotknęła dłonią złotego łańcuszka w kształcie Runy Anielskiej, a następnie jej uwagę przykuł kolejny stragan. Przeglądając stare książki, wpadła na jakiegoś chłopaka.
- Przepraszam – wyjąkała. Świetnie, przecież miała z nikim nieznajomym rozmawiać. Ale gdy tylko chłopak uniósł głowę do góry, zaśmiała się w duchu. Znała go. – Nie, właściwie to nie przepraszam.
- Co ty tutaj robisz?! – Jace spytał zachrypniętym głosem.
- Stoję?
- Nie zgrywaj się, dobrze? Lepiej, żeby nikt cię tu nie widział – chłopak rozejrzał się dokoła. – Jesteś tu z bratem czy może z ojcem?
- Nie muszę odpowiadać ci na żadne pytania, nie znam cię.
- Clary… Wiem, że jesteś nieświadoma tego, co robi twój ojciec, ale musisz mi zaufać. On jest tutaj tym złym, nie my. Próbuje zniszczyć Clave, próbuje nas wszystkich zabić…
- Jace, wystarczy – Clary machnęła ręką. Kochała swojego ojca, dlatego nie chciała wierzyć w te wszystkie bzdury, które mówi chłopak. Jednak było w nim coś wyjątkowego. Czuła, że mówi prawdę. Widziała, że to oczy nie mogą kłamać. Z każdym kolejnym słowem, Clary coraz mniej sobie ufała, a w szczególności ojcu. Czyjeś zaufanie można zdobyć tylko raz. Jeśli je miałeś i straciłeś już nigdy nie będzie tak jak dawniej. Człowiek i może wybacza wiele, ale nie zapomina. Nadal miała nadzieje, że jest wytłumaczenie na to, co robi jej ojciec. – Jeżeli chcesz porozmawiać, to rozmawiajmy. Ale nie o moim ojcu, nie o moim bracie, nie o moim życiu. Jak ci nie pasuje droga wolna.
Jace przez chwile tkwił w zamyśleniu, zacisnął pięści aż pobielały my kłykcie, ale po chwili się odprężył.
- Okay. To, co tutaj robisz, Clary? – zapytał z widoczną niechęcią.
- A co można robić na straganie, hm? Może zakupy?
- I co, spodobało ci się coś? – Clary nie mogła wyobrazić sobie Jace’a robiącego zakupy.
- Hm. Złoty łańcuszek. W kształcie Runy Anielskiej.
Przez chwilę Jace stał w bezruchu i wpatrywał się w rudowłosą., jednak po chwili wyciągnął z kieszeni czarnych spodni kawałek papieru, w którym zawinięty był złoty łańcuszek.
- Ten? – Clary ponownie dotknęła zawieszki, muskając przy tym zimną rękę chłopaka. Kiwnęła głową.
Jace nie był pewnie czy dobrze robi. Wiedział, że Izzy przeżywa teraz ciężki chwile i wiedział również, że spodobał jej się ten łańcuszek, dlatego postanowił kupić go dla niej.
Kąciki jego ust powędrowały w górę. Obszedł dziewczynę dookoła i zapiął go jej na szyi, muskając przy tym dłońmi jej skórę. Dziewczyna poczuła oddech na swoim karku, przez co dostała gęsiej skórki.
- Dziękuję — powiedziała bezgłośnie, patrząc chłopakowi w oczy.
- Clary?!


***

I oto trójeczka :3
Jak Wam się podoba? ;>
Zakładka "autorki" pojawi się na dniach.
W tym rozdziale podzieliłyśmy się scenami, na każdą z nas przypadły dwie. Ktoś potrafi zgadnąć, która jest autorką których scen? ;>

niedziela, 31 sierpnia 2014

Rozdział drugi. "Kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób."

Maryse zebrała resztkę wazy z podłogi, którą z wściekłości rozbiła Isabelle. Jace ominął sprzątającą matkę dziewczyny i wszedł po schodach do pokoju brunetki.
Kiedy uchylił drzwi, dostał butem w oko.
- Jakie to uczucie dostać butem w oko? –  usłyszał głos swojej dziewczyny, która poczuła się lepiej, kiedy komuś przywaliła.
Blondyn podniósł but z ziemi i rzucił nim jej w twarz.
- Właśnie takie –  uśmiechnął się ironicznie, podchodząc do niej i wyjmując stelę z kieszeni. Pod brwią pojawił się już spory ślad. Przytknął stelę do jej czoła i narysował iratze. Po chwili siniak zniknął. - Damon Salvatore. Co on robi w twoim pokoju? - Jace spojrzał na plakat wiszący na suficie.
- Wisi. I to Ian Somerhalder –  poprawiła go.
- Powiesiłaś nad łóżkiem swoją kolejną zdobycz?
- Daj spokój, Jace –  odwróciła wzrok. Jej oczy były napuchnięte przez płacz. Nie chciała, żeby chłopak widział ją w takim stanie, ale to normalne, że wyglądała tak, jak wyglądała. W końcu jej najlepszy przyjaciel zginął.
Gdy miała zamiar wygonić blondyna z pokoju, ten przyciągnął ją do siebie i objął ramieniem. Dziewczyna położyła głowę na jego barku i siedzieli tak w ciszy.
- Jace, chcę się zemścić. Przecież tak nie powinno być, oni nie mieli prawa.
- Zemsta jest dobra, jeśli mścisz się miłości.
- To nic osobistego. Pomożesz mi czy nie?! - prychnęła, wstając z łóżka.
- Tak –  odpowiedział po chwili. Wiedział, że to nie jest rozwiązanie, że z tamtymi nie można pogrywać, że lepiej byłoby oddać sprawę w ręce Clave, ale chęć spotkania Clary jeszcze raz była silniejsza od niego. Ale czy była tego warta? W końcu jest córką Valentine'a, ale było w niej coś innego, może nie jest taka jak ojciec i brat? Może da się ją uratować. Chłopak wiedział, że się łudzi, ale i tak chciał spotkać ją jeszcze raz, jeszcze raz móc się z nią podroczyć. Jeszcze o żadnej dziewczynie nie myślał tyle czasu, nawet o swojej. Musiał ją zobaczyć. Wstał i podszedł do Isabelle, przez chwilę patrzył jej w oczy, a później po raz kolejny objął, myśląc o tamtej Rudej.

~*~

- To jak, powiesz mi, skąd się znacie? –  Clary spojrzała wyczekująco na Sebastiana. Rodzeństwo siedziało nad stawem pełnym kaczek po porannych treningach. Rudowłosa bawiła się bransoletkami na swoich nadgarstkach, natomiast jej brat, rzucał kamieniami w taflę wody. Oboje patrzyli w zupełnie inne strony.
- Nie znam go –  poprawił ją. - On zna mnie.
- Dlaczego on jest Nocnym Łowcą? Dlaczego jest ich więcej, skoro mówiliście coś innego? Dlaczego mnie okłamałeś? Dlaczego mam wrażenie, że postępujemy źle? - dziewczyna czuła się oszukana przez swoją rodzinę.
- Są pytania, na które nie chcemy uzyskać odpowiedzi, bo to zmieni całe nasze wyobrażenie o świecie.
- Jeżeli nie uzyskam tych odpowiedzi teraz, od ciebie, pójdę do naszego ojca.
- Czy ty nie rozumiesz? Każde pytanie rodzi następne. Każda odpowiedź - również. Stąd wniosek, że coraz szybciej zmierzamy do wielkiego zwątpienia. Czasami lepiej tkwić w niewiedzy.
Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści.
- Świetnie –  warknęła. - Dzięki za pomoc.
Wstała z głazu i ruszyła w kierunku domu, kiedy poczuła zaciskające się palce na swoim nadgarstku.
- Nie zachowuj się jak dziecko.
Odeszła, nie odpowiadając.

~*~

Stawił się punktualnie na umówione miejsce spotkania. Nie spodziewał się czegoś odbiegającego od normy; domy na obrzeżach miasta, pokoje w hotelach. Tym razem trafił do przestronnego mieszkania w środku Nowego Jorku. Mimo swoich rozmiarów wyglądało na zaniedbane; farba ze ścian została starta, pod nogami przebiegł mu jakiś szczur, a w powietrzu unosił się zapach stęchlizny.
Gdy otworzył pierwsze lepsze drzwi, został wciągnięty do środka. Poczuł zimne palce zaciskające się wokół jego nadgarstka i szybkie spojrzenie drugiej osoby. Po chwili ich usta złączyły się w pocałunku pełnym pragnienia, tęsknoty i pożądania.
- Informacje – zażądał towarzysz, stanowczo odsuwając go od siebie. Chłopak westchnął zirytowany, wziął kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić, ale zaczął opowiadać. Źle się czuł, zdradzając sekrety swojej rodziny, ale są rzeczy ważniejsze niż jego samopoczucie. Mógł przestać się z nim spotykać, to prawda, ale nie chciał. Czuł się przy nim inaczej jak jeszcze nigdy dotąd przy żadnej innej osobie. Przez kilka godzin mógł nie udawać, kim jest, tylko żeby zadowolić uprzedzonych rodziców.
Z końcem opowieści poczuł znajomy dotyk warg na swojej szyi. Odchylił lekko głowę, dając mu do niej lepszy dostęp. Kiedy znowu poczuł wzrok świdrujący jego oczy, usłyszał słowa, które w równiej mierze uwielbiał i nienawidził.
- Kocham cię.
Nigdy nie odpowiedział.

~*~

Udał się w stronę pokoi gościnnych, przytrzymując gazę przy krwawiącym policzku. Spodziewał się, że ojciec będzie na niego zły, ale nie sądził, że mu się oberwie. Przecież Clary prędzej czy później musiała się dowiedzieć, każdy sposób był dobry. Wciśnie jej jakieś kłamstwo o złych Nefilim i po sprawie.
- Magnus? – zapytał głośno, naciskając klamkę u drzwi, które oczywiście były zamknięte. – Otwieraj, nie mam całego dnia! – zirytował się, myśląc, czy wyważenie drzwi byłoby rozsądne, bo przecież nie miał pojęcia, czy nie zostały zamknięte za pomocą magii.
Nie zdążył podjąć jednak żadnej decyzji, bo w przejściu stanął czarownik. Jak zwykle wyglądał ekstrawagancko; zielona koszula w czarne prążki gryzła się z jaskrawożółtym krawatem, a szara apaszka oraz spodnie sprawiały, że zestaw sprawiał wrażenie co najmniej dziwnego, ale Sebastian, który nigdy nie przywiązywał większej uwagi do ubrań, zignorował to.
- Muszę się dostać do Alicante – od razu przeszedł do rzeczy – stwórz Bramę.
Szczerze nie rozumiał relacji, jaka łączyła go z Magnusem. Czarownik jest przyjacielem jego ojca, będącym zazwyczaj na każde jego zawołanie. To śmieszne, patrząc na to, jak Valentine bardzo gardzi Podziemnym. Mimo tego Sebastian nauczył się, że może przychodzić do niego z każdą troską, ale starał się tego nie wykorzystywać, chcąc mieć go na nagłe przypadki, takie jak w tej chwili. Musiał wykonać rozkaz ojca, wolał nawet nie myśleć, jak skończyłaby się dla niego kolejna porażka.
Magnus dotknął jego policzka, a krwawienie nagle ustało. Chociaż powinien podziękować, oczywiście tego nie zrobił, obrzucając go zimnym, wyczekującym spojrzeniem.
- Bramy w Alicante są wykrywalne przez Clave – pokręcił głową.
- Niespecjalnie wiem, dlaczego ma mnie to obchodzić. Potrzebuję się dostać do Alicante, już – założył ręce na piersi.
- Daj mi rękę – Sebastian spojrzał na niego spod przymrużonych powiek.
- Wydaje mi się, że dżentelmeni wyginęli już dawno temu, a ja nie wyglądam na średniowieczną królową.
- Nie – przyznał – królowe w średniowieczu nie zachowywały się jak samolubne i przekonane o swojej wyższości nastolatki.
- Oczywiście, jestem jedyny w swoim rodzaju – prychnął, ale uniósł dłoń.
Magnus ujął ją tak delikatnie, że Sebastian ledwo czuł, że go dotyka. Nie słyszał słów czarownika, ale, jak zwykle, próbował czytać z ruchu jego warg. Czasem wychwytywał pojedyncze wyrazy, ale ze względu na słabą znajomość języków używanych przez Dzieci Lilith, nigdy nie udało mu się poznać chociaż jednego zaklęcia.
Blondyn zacisnął oczy, czując nieprzyjemne zawroty głowy. Nienawidził takiego sposobu podróży, a gdy jego stopy gładko dotknęły gruntu, wziął głęboki oddech. Znaleźli się na obrzeżach miasta.
- Mam na ciebie poczekać czy sam wrócisz? – głos Bane’a przywrócił go do rzeczywistości.
- Chodź ze mną – machnął na niego ręką.
Nie pamiętał, kiedy był tu po raz ostatni, ale musiało być to całkiem dawno. Mimo to doskonale pamiętał drogę, a jej przejście nie zajęło mu więcej niż piętnaście minut. Teraz zaczynał się problem.
Stanęli pod domem Penhallowów. Sebastian nie miał pojęcia, jak wygląda jego cel, ale postanowił właśnie wypróbować swoje doskonałe zdolności aktorskie, gdy jakaś dziewczyna nagle wyszła z domu i pobiegła ku bramie. Sebastian wzrokiem pokazał Magnusowi, że ma się schować.
- Aline Penhallow? – zapytał, będąc prawie pewien, że ma rację. Raczej nie zwracał uwagi na wygląd płci przeciwnej, ale dziewczyna na pewno podchodziła pod kategorię tych ładniejszych. Szkoda tylko, że będzie musiał ją zabić.
Oczywiście wcale nie było mu przykro.
- Tak – uśmiechnęła się. – Szukasz kogoś?
- Ciebie – odparł, usiłując nie wyglądać na znudzonego. – Rada cię wzywa. Potrzebują twoich zeznań.
- A, tak, ta sprawa z Instytutem, zapomniałam… dzięki. Idziesz ze mną? – skinął głową, zastanawiając się, o jaki Instytut może chodzić.
Gard znajdowało się w centrum Alicante, ale Sebastian nie chciał ryzykować przypadkowego nakrycia. Gdy zauważył jakąś wąską uliczkę, popchnął Aline w jej stronę. Upadła na ziemię, a gdy spróbowała się podnieść, pochylił się nad nią, opierając dłonie na jej ramionach i przyszpilając jej nogi kolanami.
- Jeżeli nie będziesz się ruszać, obiecuję, że nie będzie bolało – szepnął jej do ucha, rozkoszując się strachem płynącym od dziewczyny.
- Puść mnie! – wrzasnęła, szarpiąc się. Walnął ją pięścią w zęby z taką siłą, że kilka z nich wypadło. Zakrztusiła się własną krwią, a ponieważ leżała na plecach, mogła za chwilę się udusić. Sebastian doszedł do wniosku, że taka nudna i mało efektowna śmierć nie ma sensu, więc zawołał Magnusa.
- Podpal ją – powiedział z uśmiechem, widząc przerażenie malujące się na twarzy dziewczyny.
W chwili, w której poczuł swąd palonych ubrań, wstał z ziemi. Aline z trudem podniosła się do pozycji stojącej, ale Sebastian kopnął ją w brzuch tak, że nie miała już siły wstać. Z zadowoleniem obserwował wijącą się w agonii dziewczynę, stwierdzając, że zdecydowanie zbyt rzadko ma okazję wykorzystać swoje umiejętności w praktyce.
Zapach spalonego ciała był przyjemnym zapachem, przynajmniej dla niego.
- Nie wierzę – usłyszał jakiś głos za sobą. Znał ten głos.
- Jace Herondale – prychnął – już zaczyna ci brakować mojego towarzystwa?
- Zabiłeś córkę Konsula. Już jesteś martwy – stwierdził, podchodząc do niego.
Sebastian był szybszy; w jednej sekundzie dopadł chłopaka i przyszpilił go do muru. Zaśmiał się w duchu; Nocni Łowcy są tacy słabi. Nawet jego siostra byłaby w stanie powalić blondyna w jednej chwili.
- Jeżeli nikt się o tym nie dowie, to nie, prawda? – przekrzywił głowę, patrząc na niego pod kątem.
- Podaj mi choć jeden powód, dla którego miałbym cię nie zabić tu i teraz – wysyczał.
- Pomyślmy. Pewnie dlatego, że jeżeli tylko spróbujesz mnie zaatakować, to obiecuję ci, że będziesz umierał długo i boleśnie – w jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia, jakby sama myśl o długotrwałych torturach sprawiała mu radość. – Chcę, żebyś złożył przysięgę Anioła.
Jace prychnął.
- Nie rozumiemy się. Zmuszę cię, żebyś ją złożył, i wykorzystam każdą z dostępnych mi metod – chłopak wykorzystał chwilę nieuwagi Sebastiana i nadepnął mu na nogę, ale on tylko chwycił jego rękę i szybkim ruchem złamał mu palec wskazujący. Jego twarz skrzywiła się z bólu, ale nie krzyknął. To go nie zadowoliło, ale jednocześnie mu zaimponowało. Z wewnętrznej strony kurtki wyjął mały nożyk i wbił mu go w udo. Wiedział, gdzie ciąć, żeby nie uszkodzić ważniejszych organów wewnętrznych. Kiedy srebro zniknęło pod jego skórą, rękojeścią obrócił nóż o kilka centymetrów, po czym gwałtownie go wyszarpnął.
Upadł na kolana.
- To jak będzie? – zapytał, klękając koło niego. Jace dyszał ciężko, jego krew utworzyła niewielki strumień, który oddzielał go od Sebastiana. – Słuchaj, nie zależy mi na twoim życiu, a zgrywanie bohatera niewiele ci pomoże. Albo cię zabiję, albo przysięgniesz, że nikomu nie powiesz, że zabiłem tę dziewczynę, to proste, wybieraj.
Jace mruknął coś pod nosem, za co oberwał mu się mocny policzek.
- To tak nie działa, skarbie – prychnął. – Powiedz, że przysięgasz na Anioła, że nikomu nie powiesz lub nie przekażesz w żaden inny sposób, co dzisiaj widziałeś.
Nie słuchał go. Odwrócił głowę w jakimś innym kierunku. Sebastian również się tam spojrzał. Rozpoznał chłopaka, z którym Jace był zeszłej nocy w Pandemonium. Stał przerażony, patrząc to na Jace’a i Sebastiana, to na Magnusa. Sebastian właśnie myślał, jak zmusić go do złożenia przysięgi, kiedy czarownik podszedł do niego i zaczął się z nim o coś wykłócać, jednocześnie trzymając go za ramię. Cóż, jeden problem z głowy.
- Czekam, Jace – westchnął znudzony. Na początku to było zabawne, teraz mógłby już zrobić to, co mu każe.
Wymamrotał słowa przysięgi.

wtorek, 5 sierpnia 2014

Rozdział pierwszy. "Mawiają, że zanim rozpoczniesz wojnę, lepiej wiedz, o co walczysz."


- Wstawaj siostrzyczko! - Clary usłyszała te słowa dokładnie w tym momencie, gdy popchnął ją, żeby spadła z łóżka. 

Dziewczyna podniosła się z podłogi, strzepując z siebie niewidzialne pyłki kurzu i spoglądając na niego spod łba. 
Sebastian wziął ją w objęcia, szepcząc ironicznie do ucha "wszystkiego najgorszego". Uwolniła się z jego uścisku i walnęła go w ramię, zauważając, że z jego rąk coś wypadło. Schyliła się, żeby zabrać rzecz z podłogi. Rozerwała ozdobny papier i zerknęła na okładkę książki.

- "Tysiąc sposobów, żeby zabić Podziemnego?" Serio? - Miała ochotę się roześmiać, ale pozwoliła sobie tylko na uśmiech. 

- Valentine powiedział, że pozwala ci dziś po treningach wyjść tam, gdzie chcesz - odparł, nie zważając na jej poprzednie pytanie. 

- Wszędzie? - otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Nigdy nie była w świecie Przyziemnych, nigdy nie wychodziła z domu, nigdy nie spotkała żadnego rówieśnika.

- Nie musisz się tak cieszyć. Możesz wyjść tam, gdzie chcesz, ale tylko ze mną - dokończył zdanie. Clary zrzedła mina.

- Zawsze mnie kontrolujesz - westchnęła. - Chodźmy na śniadanie. 

Jadalnia wyglądała jak zwykle; kremowe ściany, szklany stół, wokół niego znajdowało się kilka krzeseł. Na ścianach były napisane różne motywatory. Wyszli na taras, gdzie gosposia Lou przygotowywała śniadanie. 
Przed Clary jak zwykle stały musli bananowo-czekoladowe w jogurcie. Sebastian pił kawę, przyglądając się siostrze.

- Co się tak gapisz? – zapytała z pełnymi ustami.

- Bo lubię – wzruszył ramionami, ale odwrócił wzrok.
Z kuchni dobiegł ich hałas.

- Co to ma znaczyć?! Widzisz ten pyłek kurzu, który ominęłaś?! Nie za to daję ci żyć! – Clary wiedziała, że i tak nie usłyszy odpowiedzi, bo Lou nie miała języka.
Ojciec trzasnął drzwiami i podszedł do swoich dzieci.
W milczeniu wstała i ruszyła za Valentine’m. Gdy dotarli nad jezioro, Clary zaczęła się przygotowywać do pierwszego etapu codziennego treningu, czyli dwudziestu kółek wokół jeziora.
Kiedy wystartowała, ojciec pociągnął ją do tyłu za ramię.

- Odpuszczam ci dzisiejszy trening – to mówiąc, poklepał ją po ramieniu.
Wchodząc do pokoju Sebastiana, rzuciła się na łóżko, kładąc ręce za głowę. Brat podniósł wzrok znad książki.

- Ojciec cię zabije – rzucił obojętnie – powinnaś być na treningu.

Clary się zaśmiała.

~*~

- Jace! – krzyknęła Izzy. – Pójdziesz ze mną wieczorem do Pandemonium?

Nie usłyszała odpowiedzi.

- Jace! – rzuciła głośniej. – Tak czy nie? – szturchnęła go w ramię, żeby skupił się na niej, a nie na grze.

Kiwnął głową, nadal nie odrywając wzroku od ekranu.

- Alec, idziesz z nami? – wrzasnął przyjacielowi do ucha.

- Tak! – odkrzyknął. Isabelle przewróciła oczami i wyszła, trzaskając drzwiami.

- Czy ty z nią to tak na serio? – zatrzymał grę, spoglądając na blondyna.

- No chyba cię bździ – prychnął, a wyraz twarzy Aleka się zmienił. O ile wcześniej był spokojny, teraz  mogło się dostrzec irytację.

- Oszukujesz ją – To nie było pytanie.

- Nie wiem, co czuję – skończył temat, ponownie uruchamiając grę.

~*~

Izzy poszła na spotkanie z Simonem do parku. Simon był jej najlepszym przyjacielem od czasu przemiany w Chodzącego za Dnia.
Gdy znalazła się na miejscu, usiadła na ławce w cieniu wielkiego dębu. Denerwowały ją małe dzieci, które bujały się na huśtawkach, zjeżdżały na zjeżdżalniach i kręciły się na karuzelach.

- Cześć – rzucił chłopak na przywitanie.

- Cześć – odparła.

Powiedziała mu o swoich problemach z Jace’m.

~*~

Gdy weszli do Pandemonium, Isabelle próbowała wyciągnąć Jace’a na parkiet. Zbył ją kilkoma słowami, siadając obok Aleka przy barze. Znudzona dziewczyna usiadła obok niego, zamawiając jabłkowe martini. Po godzinie obok niej znajdowała się całkiem pokaźna ilość pustych szklanek. 

- Idziesz tańczyć? – kiedy ponownie zwróciła się do Jace’a, jej oddech pachniał alkoholem. Chłopak pokręcił przecząco głową, a rozzłoszona Izzy odeszła, szukając lepszego partnera do tańca.

~*~

Clary spojrzała na budynek, do którego zaprowadził ją Sebastian. Był nieduży, ale wokół niego tłoczyło się wielu ludzi. Była zdziwiona, zafascynowana i przerażona jednocześnie. Każdy człowiek był inny, miał własną osobowość, własny styl i sposób bycia. Chciała znaleźć się w tym tłumie, móc poznać jak najwięcej osób; być może już nigdy nie znajdzie się wśród tylu Przyziemnych.
Kiedy weszli do klubu Pandemonium, podeszła do nich wysoka dziewczyna o ciemnych włosach. Chwyciła Sebastiana za rękę i próbowała wyciągnąć go w stronę parkietu. Clary zdziwiła się, kiedy jej brat zgodził się na namowy dziewczyny.
Niepewnie ruszyła w stronę baru, próbując ominąć pijanych nastolatków. Usiadła na jednym z wysokich krzeseł barowych. Człowiek za ladą podszedł do niej.

- Coś podać? – zapytał, próbując przekrzyczeć hałas. Zmarszczyła brwi, patrząc na barmana.

- Poproszę colę – odpowiedziała, nie patrząc na niego. Po chwili wrócił z szklanką napoju. Uśmiechnęła się, bardziej do siebie niż do niego.

- Ej, Ruda – jakiś blondyn o złocistych oczach wrzasnął jej do ucha – coś się stało?

- Żadna Ruda – warknęła. – Clary, jeśli już.

- Ej, Clary, coś ci się stało? – przewrócił oczami, poprawiając się.

- Nie – zaprzeczyła, kręcąc głową.

- To podaj mi orzeszki – dziewczyna zmroziła go wzrokiem, ale on uniósł kąciki ust ku górze – Żartowałem, tak?

- Fajnie. To twój chłopak? – wskazała głową w ciemnych włosach, siedzącego obok nich.

- Tak – potwierdził. Wzdrygnęła się. – No żartowałem! To mój par… przyjaciel – poprawił się szybko. Clary pomyślała, że chciał powiedzieć „partner”.
Gdy chciała odpowiedzieć, wpadła na nich grupka tańczących ludzi. Z kieszeni czarnej, skórzanej kurtki chłopaka wypadł przedmiot, który dziewczyna rozpoznała. 
Stela.

- Co to jest? – spytała, próbując nie wpaść w panikę. Ojciec mówił, że nie ma na świecie wielu Nocnych Łowców, a tych, których przeżyli wojnę, poznała.

Nie przypominała sobie chłopaka o tlenionych blond włosach i złocistych oczach.

- Długopis – skłamał, chowając przedmiot z powrotem do kieszeni.

Nie miała czasu na głębsze zastanowienie się nad tym, bo w tej samej chwili podszedł do nich Sebastian z dziewczyną, która zaprosiła go do tańca.
Chłopak, którego Clary wzięła za partnera blondyna, chwycił dziewczynę za nadgarstek i odciągnął na bok.

- Mogłabyś nie przystawiać się do pierwszego lepszego napotkanego chłopaka? – wrzasnął do siostry.

- Mógłbyś nie przystawiać się do pierwszej lepszej napotkanej dziewczyny? – odburknęła.

Wziął ją za rękę i pociągnął ku wyjściu.

- Musimy załatwić dzisiaj jeszcze jedną rzecz – poinformował ją.

- Jaką? – zapytała, chociaż nie była pewna, czy chce znać odpowiedź.

- Potrzebna nam krew wampira – mówiąc „nam” miał oczywiście na myśli ojca. 
Clary nauczyła się nie kwestionować tego, o co prosi ją ojciec i brat, dlatego bez sprzeciwu poszła za nim. 

- Gdzie znajdziemy wampira? 

Skinął głową w kierunku opuszczonego budynku z napisem "Hotel Dumont". Kiedy podeszli bliżej zauważyła, że ktoś zamalował literę N, zastępując ją R. Hotel śmierci. 
Mieli szczęście, ponieważ po kilku minutach przez drzwi wyszedł wampir. Sebastian podał jej seraficki nóż. Wyszeptała imię anioła i nałożyła kaptur na głowę. Poczuła, jak brat rysuje jej na ręce runy bezdźwięczności i precyzji. Zbliżyła się bezszelestnie do Podziemnego, ciesząc się, że wreszcie może wykorzystać kilkanaście lat treningów. Wbiła ostrze w plecy ofiary, przebijając jego serce. 
Sebastian wyjął nóż z martwego ciała wampira, wyciągnął probówkę z kieszeni, przyłożył ostrze do szkła i czekał, aż krew spłynie do naczynia. 
Zza rogu wybiegł ten sam blondyn o złocistych oczach, którego widziała w Pandemonium. Za nim pojawili się ten sam chłopak, który siedział obok blondyna. Clary wtedy wzięła ich za parę, ale szybko zmieniła zdanie. 
Trzymał pod ramię dziewczynę, która tańczyła z jej bratem. Wyglądała na pijaną, ale kiedy zobaczyła zabitego wampira, podbiegła do niego.
- Simon! – krzyknęła, klękając obok niego.
W rękach przyjaciół dziewczyny nagle znalazły się dwa ostre, anielskie miecze. Sebastian złapał Clary za rękę i pociągnął ją z daleka od nieżyjącego. Pobiegli w kierunku Bramy, którą otworzył dla nich Magnus, czarownik, z którym zadaje się jej ojciec.
Znajdowali się kilka kroków od przejścia, kiedy poczuła, że ktoś łapie ją za nadgarstek i zsuwa z jej głowy kaptur. Obrócił ją twarzą do siebie.
Był to blondyn, który otworzył usta ze zdziwienia, kiedy ją zobaczył.
- To ty.
- Clary – poprawiła go.
- Jace.
Gapili się chwilę na siebie, gdy podszedł Sebastian.
- To ty! – powtórzył się.
- Sebastian – poprawił go.
- A ja Jace, tak – machnął ręką. – Wiem, kim jesteś. Sebastian Morgernstern. Wiem, kim jest twój ojciec i co planuje. Możesz zostawić Rudą w spokoju?
- Ta Ruda to moja siostra – prychnął.
Jace otępiał. Spojrzał na Clary, która odwróciła wzrok. Pociągnęła brata w kierunku Bramy i wskoczyli w nią.

~*~

Eh, to witamy was na nowym blogu, tak? ^^
Cóż. Oczywiście jest to ff, na podstawie Darów Anioła. 
Ale to będzie zupełnie inna historia, chyba jeszcze nikt na taką nie wpadł ;z
I co jeszcze można dodać? ;x
Podoba mi się ten rozdział, Adzie chyba też, więc jest okay, bo to rzadkość, że nasze prace się nam podobają xD 

niedziela, 27 lipca 2014

Prolog


"Chciałem zmienić świat. Doszedłem jednak do wniosku, że mogę jedynie zmieniać samego siebie."
Aldous Huxely


Spoglądam na swoje odbicie w lustrze. Mimo, że wyglądam tak samo jak cztery miesiące temu; nadal rude włosy, zielone oczy, piegi - to czuję, że się zmieniam.

*

Kiedy wytrąciłem miecz z dłoni mojego parabatai, pomyślałem o jej ojcu. Chciałbym go zabić.

*

Uśmiechnąłem się, patrząc jak wykrwawia się w moich ramionach.

*


Patrzyłem, jak krew mojego syna ocieka z bicza, który trzymałem w dłoniach. 

*

Gdy spojrzałem blondynowi w oczy, znowu poczułem się winny z powodu zdrady. 

*

Miałam nadzieję, że ujawniając przed nim jej sekret, odzyskam go.

*

Fałszywe uczucia zmieniły się w coś, czego nie rozumiem.