piątek, 17 października 2014

Rozdział trzeci. "Nikt nie widzi, nikt nie wie. Jesteśmy sekretem, który nie może wyjść na jaw."

            Gdy Alec i Jace wrócili z miasta do domu Jace’a, dochodziło południe.
Wchodząc po schodach prowadzących do pokoju blondyna natknęli się na Amatis; kobieta była żoną ojca Jace’a, ale mężczyzna rozstał się z nią przed trzynastoma laty, kiedy okazało się, że jej brat stał się likantropem. Ojciec Jace’a, Stephen Herodale, ożenił się ponownie z Celine Montclaire, biologiczną matką Jace’a. Stephen zginął w trakcie powstania, a Celine z żalu podcięła sobie żyły. Amatis mimo niemiłych wydarzeń przyjęła małego Jace’a pod swoją opiekę,  a chłopak zaczął traktować ją jak swoją matkę.
Kobieta zmarszczyła brwi na widok poobijanego Jace’a, ale w gruncie rzeczy była do tego przyzwyczajona. Zawsze próbował udowodnić, że jest najlepszy, często wdawał się w bójki. Kiedy poznał Aleka, zaczął się trochę hamować, Lightwood przeważnie dbał o to, żeby młodszy chłopak nie wracał do domu z kilkoma kolejnymi wrogami na koncie.
Amatis rzuciła mu jedynie ostrzegawcze spojrzenie, znowu dziękując Aniołowi za to, że znalazł sobie parabatai w Alexandrze, który w przeciwieństwie do niego był odpowiedzialny i rozsądny.
Przekroczyła próg kuchni, mając zamiar zająć się gotowaniem, ale z góry dobiegły ją niepokojące głosy.
- On ją zabił, Alec! Miałem tam stać i się gapić?! – wrzasnął Jace, najwyraźniej wściekły.
- To Magnus ją zabił! – Alec, idealista, musiał wyprowadzić przyjaciela z błędu. – Mogłeś nie wdawać się w walkę, skoro wiedziałeś, że ją przegrasz! – tym stwierdzeniem musiał go uciszyć, bo Amatis nie usłyszała już dalszego ciągu rozmowy.
Zabójstwo? W Alicante, w biały dzień? To raczej niemożliwe, ale przecież nie wyszliby bez zgody poza granice Szklanego Miasta. Co się stało?
Ciekawość zwyciężyła. Odłożyła nóż z powrotem na deskę do krojenia. Po cichu weszła z powrotem po schodach na górę i spoglądając przez szparę drzwi do środka pokoju Jace’a.
Wcześniej tego nie widziała, ale chłopak był porządnie zraniony w udo. Dzięki iratze rana powoli zaczynała się goić, ale cięcie było głębokie. Postanowiła zapytać go o to przy okazji.
 - On nie zabił Aline bez przyczyny – stwierdził markotnie Alec, a Amatis wstrzymała oddech. Córka Konsula zabita?
- Kim był ten czarownik i czemu znasz jego imię? – zapytał ostro Jace, jakby Alec unikał tego tematu już od dłuższego czasu.
- Usłyszałem! – nawet ona zauważyła, że kłamie. – O co ty mnie podejrzewasz? Ciekawość zabiła kota, wiesz.
-  A satysfakcja go wskrzesiła – odparował – zachowujesz się dziwnie.
- Ty też. Odwal się od mojej siostry.
Och, tak, najnowszy nabytek Jace’a; Isabelle Lightwood. Wątpiła, żeby cokolwiek dobrego wynikło z tego związku, ale nie próbowała kwestionować wyborów swojego adoptowanego syna.
 - Co ma Izzy do mojego zachowania? – prychnął.
 - Nie zależy ci na niej, nie w tej sposób. Widziałem, jak patrzyłeś wczoraj na siostrę tego całego Morgensterna.
- Nie, patrzyłem tak na ciebie, tylko akurat byłeś zajęty ślinieniem się na widok tego czarownika – warknął, poruszając ciężki temat. – Nie chciałem tego powiedzieć – zreflektował się po chwili.
- Wiem – wzruszył ramionami, całkiem nieźle udając, że go to nie obchodzi. W rzeczywistości Amatis wiedziała, że Alec od dawna ukrywa swoje uczucia do Jace’a przed samym zainteresowanym, który o dziwo zdawał się niczego zauważać. Może nie chciał widzieć.
- Kazał ci złożyć przysięgę? – spytał Alec, a choć nie uzyskał werbalnej odpowiedzi, wiedziała, że Jace skinął głową. – Pieprzony Morgenstern.
To nazwisko pojawiło się już drugi raz w tej rozmowie. Wszystko wraca do początku.

 ~*~

             - Rrr, świetnie. Czyli ty też nic mi nie powiesz? – Clary zatrzymała się przed gabinetem Magnusa, do którego czarodziej właśnie wszedł. Nie przepadała specjalnie za tym miejscem. Zawsze, gdy musiała przekroczyć jego próg, nie mogła spać po nocach. Ostatnim razem, kiedy odważyła się do niego wejść miała siedem lat. Zaplątała się w oberwane, wiszące na sznurku, ludzkie uszy. Niezbyt przyjemnie doznanie. – Magnus, no proszę!
Czarownik wyszedł z pomieszczenia ze starym, mocno zniszczonym, kajetem. W drugiej ręce trzymał szary ołówek, którym drapał się po brodzie, a następnie, jakby dostawał olśnienia, zapisywał coś w zeszycie. Dopiero po chwili przypomniał sobie o obecności dziewczyny jednakże jego wzrok cały czas tkwił w kartkach.
- Czasami nie chcemy znać odpowiedzi na niektóre pytania, to burzy nasze wyobrażenia na temat świata – wyburczał.
- Nie mów mi, co chcę wiedzieć, a czego nie, dobrze? Tylko odpowiedz.
Clary już wcześniej zauważyła, że z Magnusem dzieje się coś niedobrego. Cały czas przebywa w swoim gabinecie, a jak już z niego wyjdzie, to znika na kilka godzin. Jego kocie oczy straciły dotychczasowy blask, były smutne, jakby bez życia.
- Chcesz poznać odpowiedzi? Idź do swojego ojca. A teraz nie zawracaj mi głowy, muszę jechać do miasta, bo brakuje mi niezbędnych składników do eliksirów, więc z łaski swojej siedź cicho.
- Dobrze wiesz, że nie mogę iść z tym do oj… Nie. Do jakiego miasta ty chcesz jechać?! Chyba mi nie powiesz, że…
Magnus po raz pierwszy zaszczycił dziewczynę swoim spojrzeniem, otworzył szeroko usta, lecz nic z nich się nie wydobyło. Westchnął głęboki i z trzaskiem zamknął kajet.
- Przenajświętszy Brokacie – jęknął.
Clary zacisnęła pięści, kolejne kłamstwo. Już miała nawrzeszczeć na Magnusa, kiedy przyszedł jej do głowy nowy pomysł.
- Zrobimy tak. Ja nic nie wspomnę ojcu, o tym, że powiedziałeś mi o mieście, a w zamian to, zabierzesz mnie do niego. Teraz. Zaraz.
Powiedziała najłagodniej, jak tylko umiała, chociaż miała ochotę kogoś zabić. Widząc minę czarownika uśmiechnęła się triumfalnie.
- Clary! Nie mogę. Jeżeli twój ojciec się dowie, że ci o tym powiedziałem, albo co gorsza, że cię do niego zabrałem, spali mnie na stosie!
- Możliwe. Albo zabierze cały brokat, ale nie wiem, czy to dla ciebie byłaby lepsza opcja.
- Zdecydowanie nie.
- Nie przeżyjesz tego. No to jesteśmy umówieni? – czarodziej potwierdzająco pokiwał głową. – Za dwadzieścia minut będę gotowa.
- Dziesięć i ani minuty dłużej, bo pojadę sam.
- No okay, okay. Nie złość się tak, bo ci brokat z oczu odpadnie.

Clary jak burza, wparowała do swojego pokoju. Przebrała czarne dresy na jeansy tego samego koloru i zarzuciła skórzaną kurtkę na ciemny T-shirt. Rozplątała warkocz, a następnie przeczesała włosy szczotką. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze, stała przed nią dziewczyna podobna do niej, ale coś się w niej zmieniło. Tamta żywa w świecie, o którym nie miała pojęcia. Teraz już wie, że całe jej życie to jedno wielkie kłamstwo, teraz jedynie musi ułożyć układankę do końca. Ten, kto kłamie, nie uświadamia sobie, jakiego zadania się podejmuje. Aby podtrzymać to jedno kłamstwo, musi je zakryć następnymi, i tak w kółko.
Dziewczyna wsunęła stelę do kieszeni i wyszła z pokoju.

~*~

Sebastian rzucił zakrwawioną broń na stół w jadalni. Przeczesał ręką białe włosy, a krew, którą miał na palcach, przebarwiła niektóre pasma na szkarłatny kolor. Miał szczerą nadzieję, że jego siostrze nie przyjdzie nagle do głowy zejście na dół – wołał, żeby nie tego nie widziała.
Usiadł na stole, nie wiedząc, co powinien teraz zrobić. Iść do ojca? Zapomnieć o wszystkim? Nie czuł się winny – wręcz przeciwnie, wydarzenia sprzed kilku godzin były świetną rozrywką – ale powinien mieć w tej chwili ważniejsze rzeczy na głowie niż mordowanie córki Konsula. Kogo obchodzi Clave? Ich dni są policzone.
Jego wzrok przykuła „ozdoba” na parapecie. Stało tam sześć probówek, odpowiednio z krwią Nocnego Łowcy, wampira, wilkołaka, faerie, czarownika oraz Przyziemnego.
Brakowało tylko motywatorów na ścianach.
Nawet nie zauważył, kiedy Lou weszła do pomieszczenia i zaczęła sprzątać jego noże. Nie miał siły do tej kobiety, ale jak jej tak zależy na utrzymaniu czystości, to niech jej będzie.
W końcu udał się do gabinetu ojca. Nie lubił tam przebywać. Nie zgadzał się z przekonaniami ojca, chociaż nie otwarcie. Próba jawnego sprzeciwienia się Valentine’owi mogłaby się skończyć źle zarówno dla niego, jak i Clary. Ojciec dobrze wie, jaki wpływ ma na siostrę, że Sebastian umie przekonać ją do tego, do czego on nie potrafi.
Bawił się zaufaniem Clary jak gumową kaczką, dobrze o tym wiedział.
- Po co zaatakowałeś chłopaka Herondale’ów?! – przewrócił oczami. Nic nie można było utrzymać w tajemnicy.
- Powinienem pozwolić mu wygadać Clave, kto jest zabójcą tej suki czy dać się zabić? – przeważnie nie odzywał się tak do ojca. Wiedział, że później mu się za to dostanie, ale później.
- Język, Sebastianie – upomniał go, jakby to było w tej chwili najważniejsze. Opadł na fotel stojący naprzeciwko biurka, za którym siedział Valentine. – Ten chłopak nie jest normalny.
- Tak, też sądzę, że przydałby mu się psychiatryk – odpowiedział zgodnie z prawdą. Wściekłość na twarzy ojca śmieszyła go.
- Ma w sobie krew anioła – dodał, jakby coś to zmieniało.
- No co ty? – parsknął śmiechem – Faktycznie, to dość niesamowite, że Nocny Łowca ma w sobie krew anioła.
- Jest taki jak Clarissa, Sebastianie – te słowa zmyły uśmieszek z jego  twarzy. – W jego żyłach płynie krew Ithuriela. A on nie ma o tym pojęcia.

~*~

- Miasto Szkła – wyszeptała podekscytowana Clary.
Tuż za jeziorem Lyn. Za górami, znajdowało się miasto zdobione szklanymi wieżami. W czasie drogi Magnus wytłumaczył dziewczynie, do czego one służą. Mają na calu ochraniać miasto przed demonami.
- Alicante – poprawił ją czarownik. – Stolica Idrisu. Alicante oznaczało po arabsku „źródło światła”, chyba domyślasz się dlaczego. To tutaj mieszka większość Nocnych Łowców. Tutaj jest główna siedziba Clave. Do Clave należą wszyscy Nocni Łowcy, którzy ukończyli 18 lat. Niby członkowie Clave mają władzę w podejmowaniu decyzji dotyczących ich rasy, ale tak naprawdę ostateczną decyzje podejmuje Rada, Konsul i Inkwizytor. Spotykają się w Sali Anioła, widzisz? To tam – Magnus gestem wskazał na wysoki budynek w oddali. – Twój ojciec uważa, że Clave nie powinno więcej podejmować decyzji, a ja się z nim zgadzam. Jest przestarzałe.
Clary zapamiętywała każdy obraz, każde słowo, jak tylko mogła. Z jednej strony była wściekła, wiedząc, że to wszystko miała na wyciągnięcie ręki, ale z drugiej strony to nie był czas na złości.
Przechodzili przez kamieniczki i wąskie uliczki, dopóki nie dotarli na główny plac, na którym znajdował się targ.
- Kup sobie coś ładnego, ale nie oddalaj się daleko. A tym bardziej nie wolno ci z nikim rozmawiać, jasne? Nikt nie może się dowiedzieć, kim jesteś. Zrozumiano? – Clary pokiwała głową. Podeszła do pierwszego lepszego straganu, na którym była wystawiona biżuteria. Dotknęła dłonią złotego łańcuszka w kształcie Runy Anielskiej, a następnie jej uwagę przykuł kolejny stragan. Przeglądając stare książki, wpadła na jakiegoś chłopaka.
- Przepraszam – wyjąkała. Świetnie, przecież miała z nikim nieznajomym rozmawiać. Ale gdy tylko chłopak uniósł głowę do góry, zaśmiała się w duchu. Znała go. – Nie, właściwie to nie przepraszam.
- Co ty tutaj robisz?! – Jace spytał zachrypniętym głosem.
- Stoję?
- Nie zgrywaj się, dobrze? Lepiej, żeby nikt cię tu nie widział – chłopak rozejrzał się dokoła. – Jesteś tu z bratem czy może z ojcem?
- Nie muszę odpowiadać ci na żadne pytania, nie znam cię.
- Clary… Wiem, że jesteś nieświadoma tego, co robi twój ojciec, ale musisz mi zaufać. On jest tutaj tym złym, nie my. Próbuje zniszczyć Clave, próbuje nas wszystkich zabić…
- Jace, wystarczy – Clary machnęła ręką. Kochała swojego ojca, dlatego nie chciała wierzyć w te wszystkie bzdury, które mówi chłopak. Jednak było w nim coś wyjątkowego. Czuła, że mówi prawdę. Widziała, że to oczy nie mogą kłamać. Z każdym kolejnym słowem, Clary coraz mniej sobie ufała, a w szczególności ojcu. Czyjeś zaufanie można zdobyć tylko raz. Jeśli je miałeś i straciłeś już nigdy nie będzie tak jak dawniej. Człowiek i może wybacza wiele, ale nie zapomina. Nadal miała nadzieje, że jest wytłumaczenie na to, co robi jej ojciec. – Jeżeli chcesz porozmawiać, to rozmawiajmy. Ale nie o moim ojcu, nie o moim bracie, nie o moim życiu. Jak ci nie pasuje droga wolna.
Jace przez chwile tkwił w zamyśleniu, zacisnął pięści aż pobielały my kłykcie, ale po chwili się odprężył.
- Okay. To, co tutaj robisz, Clary? – zapytał z widoczną niechęcią.
- A co można robić na straganie, hm? Może zakupy?
- I co, spodobało ci się coś? – Clary nie mogła wyobrazić sobie Jace’a robiącego zakupy.
- Hm. Złoty łańcuszek. W kształcie Runy Anielskiej.
Przez chwilę Jace stał w bezruchu i wpatrywał się w rudowłosą., jednak po chwili wyciągnął z kieszeni czarnych spodni kawałek papieru, w którym zawinięty był złoty łańcuszek.
- Ten? – Clary ponownie dotknęła zawieszki, muskając przy tym zimną rękę chłopaka. Kiwnęła głową.
Jace nie był pewnie czy dobrze robi. Wiedział, że Izzy przeżywa teraz ciężki chwile i wiedział również, że spodobał jej się ten łańcuszek, dlatego postanowił kupić go dla niej.
Kąciki jego ust powędrowały w górę. Obszedł dziewczynę dookoła i zapiął go jej na szyi, muskając przy tym dłońmi jej skórę. Dziewczyna poczuła oddech na swoim karku, przez co dostała gęsiej skórki.
- Dziękuję — powiedziała bezgłośnie, patrząc chłopakowi w oczy.
- Clary?!


***

I oto trójeczka :3
Jak Wam się podoba? ;>
Zakładka "autorki" pojawi się na dniach.
W tym rozdziale podzieliłyśmy się scenami, na każdą z nas przypadły dwie. Ktoś potrafi zgadnąć, która jest autorką których scen? ;>